W pierwszy czwartek miesiąca lipca 1826 roku, Justyn wraz ze swym sędziwym mistrzem, zawieźli Minę do Wersalu.
Przez całą drogę dziewczyna siedziała z zaciśniętemi zębami; była blada i ponura, zaledwie podnosiła oczy niekiedy.
Przez chwilę Justyn, widząc ją tak smutną, myślał już bez względu na wszystkie plotki okoliczne, zawrócić do domu. Objawił tę myśl panu Millerowi.
Lecz, czy to sędziwy nauczyciel zrozumiał wzgląd egoistyczny, który mimowolnie dyktował słowa Justynowi, czy też mniej interesowany w tej kwestji i swobodniej działać mogący, dość, że pan Miller niedał się ująć i uczynił nawet wymówkę Justynowi za tę słabość.
Przybyli do zakładu.
Niewinny, którego prowadzą na rusztowanie, nie ma twarzy tak zaniepokojonej, przybywając na miejsce egzekucji i spostrzegając narzędzia męki, jak biedna Mina, na widok wielkich murów, otaczających zakład i prowadzącej doń żelaznej kraty.
Spojrzała na dwóch towarzyszów podróży oczami łez pełnemi.
O, mój Boże, jakież to smutne spojrzenie! Musieliby mieć istotnie serce kamienne, jak mury tego zakładu, by nie zmięknąć na to spojrzenie błagalne.
Patrzyła tak na nich długo, przenosząc wzrok z jednego na drugiego, sama już nie wiedząc do kogo udać się w ostatecznej chwili, czy do tego, którego uważała za swego ojca, czy do tego, którego bratem nazywała.
Justyn odwrócił oczy, by uniknąć wzroku jej bolesnego.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/131
Ta strona została przepisana.
I.
Pensja.