litość dla bliźnich, wielkość i bezinteresowność dla wszystkich; człowiek ten pyta się czy zasłużył na względy króla? Powtarzam panu, zdziwiony jestem taką pokorą; jestto jedna jeszcze cnota dołączona do innych.
Pan Gerard nie mógł dłużej wytrzymać, nadymał się powoli tak, że byłby pękł nareszcie, gdyby pochwały szły dalej w tym samym tonie. Wyrazy „względy króla“ zabrzmiały mu w uszach, jak rozkoszna muzyka, widział już w przyszłości jakąś świetną nagrodę swych czynów.
— Panie komandorze, odpowiedział pomieszany, względem mych bliźnich uczyniłem to tylko, co każdy dobry chrześcianin uczynić winien. Czyż religia nie uczy nas, ażebyśmy się wzajem kochali, służyli sobie i pomagali?
Komandor podniósł okulary na sam czubek czoła i przenikliwemi oczyma spojrzał w pana Gerarda.
— O, pomyślał, byłoby mi bardzo dziwno, żeby pod tą filantropią nie ukrywała się maleńka doza obłudy! I dodał głośno: Ależ panie, czyż to nic nie znaczy, kiedy kto ściśle przestrzega prawideł, jakie nam daje święta religia, a król jegomość noszący miano króla „arcy-chrześciańskiego“, który nie darmo chlubi się, że jest najstarszym synem Kościoła, czyż nie powinien odznaczać i wynagradzać chrześcian prawdziwych?
— Wynagradzać! zawołał pan Gerard z pośpiechem, którego pożałował zaraz.
— Tak, panie, odpowiedział komandor z dziwnym uśmiechem. Król też zamierzył wynagrodzić pana.
— Lecz, żywo przerwał pan Gerard, jak gdyby dla okupienia swego poprzedniego pośpiechu: Czyż dobry czyn nie nosi nagrody w sobie, panie komandorze?
— Zapewne, zapewne, odpowiedział tenże, oceniam jak powinienem uwagę pańską. Ale wynagradzać ludzi spełniających swe obowiązki, nie jestże to wskazywać ich wdzięczności publicznej, miłości współobywateli? Nie jestże ta stawiać ich za przykład tym, którzy chwieją się między złą i dobrą drogą, tym, którzy nie są ani złymi, ani dobrymi. Oto jest myśl jego królewskiej mości, i jeżeli pan nie odmawiasz stanowczo względów, któremi król chce pana obdarzyć, mam zlecenie zapytać się, co panu byłoby najprzyjemniejszem?
Pan Gerard uczuł jakby łunę przed oczami.
— Proszę mi wybaczyć, panie komandorze, rzekł urywa-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1310
Ta strona została przepisana.