Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1312

Ta strona została przepisana.

kiego człowieka jak pan? Otóż, mój kochany panie, wybrałeś dla kogoś innego nagrodę, którą jego królewska mość wybrał dla pana.
— Czy podobna? zawołał pan Gerard.
— Tak, panie, mówił dalej komandor, jego królewska mość ofiaruje ci krzyż legji honorowej, i zlecił mi nietylko przynieść ci go, ale i przyczepić do guzika, a nigdy jeszcze order, według zdania królewskiego, nie zajaśniał na sercu zacniejszego człowieka.
— Umrę z radości, panie komandorze! wykrzyknął pan Gerard.
Pan Tryptolem z Melun uczynił gest jakby sięgał do kieszeni, a pan Gerard dysząc radością, diuną i szczęściem, gotował się klęknąć dla przyjęcia nagrody. Ale zamiast wyjąć z kieszeni tyle głoszony, tyle upragniony krzyż, komandor założył ręce, i spoglądając na pana Gerarda z całej wysokości wzrostu:
— O! mój zacny człowieku, rzekł, musisz ty być znakomitym łajdakiem!
Pan Gerard, łatwo zrozumieć, zerwał się tak, jakby go żmija ukąsiła.
Ale nie troszcząc się o jego zatrwożoną minę:
— Panie Gerard, mówił dalej ten szczególny gość, popatrzno mi w oczy.
Pan Gerard blednąc nadzwyczajnie, tak, jak przedtem czerwieniał, usiłował wykonać rozkaz szambelana ale oczy jego spuściły się mimowolnie.
— Co to ma znaczyć, panie? zapytał.
— To ma znaczyć, że pan Sarranti jest niewinny, że ty winien zbrodni, za którą skazano go na śmierć, że król ani myślał ofiarować ci krzyża, że ja jestem nie komandorem z Melun, ale Jackalem, naczelnikiem policji tajnej! A teraz, kochany panie Gerard, pogadajmy, jak dwaj dobrzy przyjaciele, a słuchaj mnie z największą uwagą, bu mam ci powiedzieć mnóstwo rzeczy, i to nader ważnych.

III.
Gdzie pan Gerard się uspokaja.

Pan Gerard wydał okrzyk przerażenia. Z żółtych i wzdętych, policzki jego stały się zielone i obwisłe. Opu-