Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1313

Ta strona została przepisana.

ścił głowę na piersi i w duchu objawił życzenie, aby się zapadł na sto sążni w ziemię.
— Powiadamy tedy, mówił pan Jackal, że Sarranti jest niewinny, a pan tylko jesteś jedynym sprawcą zbrodni.
— Łaski, panie Jackal! zawołał Gerard, drżąc wszystkiemu członkami i padając na kolana przed naczelnikiem policji.
Pan Jackal patrzał na niego przez chwilę z odrazą, Jaką policjanci, żandarmi i wykonawcy mają w ogóle dla tchórzów. Potem, nie wyciągając ręki, bo rzekłbyś, iż dotykając się tego człowieka, pan Jackal obawiał się zwalać:
— Wstań pan, wstań, rzekł, i nie obawiaj się niczego. Ja tu przychodzę, ażeby cię ocalić.
Pan Gerard podniósł głowę z miną przerażoną. Fizjognomja jego przedstawiała szczególniejszą mieszaninę nadziei i trwogi.
— Ocalić mnie? zawołał.
— Ocalić... To pana zadziwia, nieprawdaż? rzekł pan Jackal zżymając ramionami, że ktoś zajmuje się ocaleniem człowieka tak podłego, jak ty? uspokoj się, panie Gerard. Ocalamy cię, jedynie dla zgubienia uczciwego człowieka, nie potrzebujemy bynajmniej twojego życia, ale potrzebujemy jego śmierci, a nie możemy go zabić inaczej, tylko ciebie pozostawiając przy życiu.
— A! ozwał się Gerard, tak, tak, zdaje mi się, że rozumiem pana.
— W takim razie, rzekł pan Jackal, postaraj się, ażeby ci już zęby nie szczękały, bo to przeszkadza mówić i opowiedz mi rzecz w jej najdrobniejszych szczegółach.
— Dlaczego? zapytał pan Gerard.
— Mógłbym panu nie powiedzieć dlaczego, ale próbowałbyś kłamać. Powiem ci więc: oto dlatego, ażeby zatrzeć ślady zbrodni.
— Ślady!... są zatem ślady? zapytał pan Gerard otwierając nadmiernie swe malutkie oczy.
— Bez wątpienia.
— Jakie?
— Jakie!... Nasamprzód dziewczynka...
— Dziewczynka!... więc ona żyje?
— Żyje. Widać, że pani Gerard źle ją zabiła.
— I pewnym pan jesteś, że moja bratanka żyje?
— Tylko com się z nią rozstał, a winienem wyznać, że