Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1314

Ta strona została przepisana.

nazwisko twoje, kochany panie Gerard a nadewszystko nazwisko twojej „małżonki“, wywarło na niej dosyć smutne wrażenie.
— Więc ona wie o wszystkiem?
— Prawdopodobnie, bo wydaje okrzyki rozpaczy na samo imię swej poczciwej stryjenki, Orsoli.
— Orsoli?... powtórzył Gerard, drgając, jakby pod uderzeniem stosu elektrycznego.
— Widzisz pan, mówił pan Jackal! imię to i na tobie sprawia pewne wrażenie. Sądź, jakie musi sprawiać na tem biednem dziecku! Otóż trzeba, ażeby to dziecko milczało za jakąbądź cenę, jak również trzeba, ażeby znikły wszystkie ślady narażające ciebie. Siniało, panie Gerard! Ja jestem lekarzem, i wcale niezłym, jeśli znam usposobienie ludzi, z którymi mam do czynienia. Opowiedz mi tę smutną historję w jej najdrobniejszych szczegółach: najdrobniejszy fakt napozór obojętny, a zapomniany przez pana, może zwalić cały nasz plan. Mów więc tak, jakbyś miał przed sobą lekarza, albo księdza.
Pan Gerard, jak wszystkie zwierzęta podstępne, posiadał w wysokim stopniu instynkt zachowawczy. Pilny czytelnik wszystkich pism politycznych, pożerał w dziennikach monarchicznych najbardziej piorunujące artykuły, umieszczane z rozkazu przeciwko panu Sarranti. Czuł się tedy osłanianym ręką niewidzialną, i jak owi wodzowie osłaniani przez Minerwę, walczył za tarczą. Pan Jackal utwierdził go w tem przekonaniu. Zrozumiał więc, że nie miał żadnego powodu kryć się w obec naczelnika policji, nie przeciwnie, zyskiwał na wypowiedzeniu wszystkiego. Zaczął tedy, tak samo jak niegdyś księdzu Dominikowi, opowiadać wszystko od śmierci brata, aż do chwili, gdy dowiedziawszy się o ujęciu pana Sarranti, poszedł żądać zwrotu swej spowiedzi od spowiednika.
— Aha! jestem teraz w domu! zawołał pan Jackal! rozumiem wszystko!
— Jakto! odezwał się pan Gerard przestraszony, pan rozumiesz wszystko? Więc przyszedłszy tu nie wiedziałeś pan nic?
— Bardzo niewiele, wyznaję, ale to rzecz bardzo prosta.
Potem, opierając się na poręczy fotela, rozmyślał przez chwilę, a twarz jego przybrała wyraz melancholji.
— Biedny mnich! wyrzekł z cicha, teraz pojmuję dla-