Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1319

Ta strona została przepisana.

— Na cóż te przechadzki?
— Na co? Najpierw przyczynią panu zdrowia: przechadzka jest rzeczą bardzo zbawienną.
— Czyż nie mogę ruchu używać naokoło mojego domu?
— Naokoło domu?... Ależ pan musisz znać okolice aż do znudzenia. Od sześciu czy siedmiu lat wydeptałeś wszystkie okoliczne ścieżki; znudziło cię już zapewne Vanvres. z przyległościami. Trzeba koniecznie, rozumiesz pan, koniecznie przerwać jednostajność tych przechadzek wiejskich: ja pragnę, żebyś pan je odbywał po ulicach Paryża.
— Przysięgam panu, rzekł pan Gerard, że nic nie rozumiem.
— Wytłómaczę się więc, jak będę mógł najjaśniej.
— Słucham pana.
— Czy jesteś wiernym poddanym swojego króla, panie Gerard?
— Przebóg, ja czczę jego królewską mość.
— Czy byłbyś gotów służyć mu gorliwie dla zadość uczynienia za swoje słabości, powiedzmy otwarciej, za swoje błędy?
— Jakim sposobem mógłbym służyć królowi?
— Król otoczony jest nieprzyjaciółmi wszelakiego rodzaju, panie Gerard.
— Niestety!...
— Biedny monarcha, sam ich zwalczyć nie może. Zleca więc swym wiernym poddanym, ażeby bronili go... Owóż, w języku rojalistowskim, złemi, Moabitami, Amalecytami, nazywają tych wszystkich, co w jakibądź sposób i z jakiej bądź przyczyny trzymają ze stronnictwem, którego ten nędznik Sarranti jest przedstawicielem, następnie tych, co niedosyć kochając króla, uczucia swe zlewają na księcia Orleańskiego; nareszcie tych, co pomijając jednego i drugiego, przechowują jakoby wspomnienie nikczemnej rewolucji z 1789 roku, z której wiadomo panu, poszły wszystkie nieszczęścia Francji. Oto są źli, panie Gerard, oto są nieprzyjaciele króla, oto są hydry, przeciw którym pragnę ażebyś pan walczył; wszak to szlachetne zadanie,, nieprawdaż?
— Wyznaję, rzekł zacny Gerard, że zgoła nie rozumiem, zadania, o którem pan mówisz.
— Jednak to rzecz bardzo prosta... Zaraz...
— Słucham.