Miller wziął go za rękę, ścisnął mocno; co znaczyło: „Bądź mężnym, chłopcze! i mnie na płacz się zbiera, a widzisz, że się powstrzymuję. Jeżeli się rozczulimy wobec niej, przepadliśmy! Starajmy się być mężnymi, będziemy płakać za powrotem“.
Zaprowadzono Minę do przełożonej, która przyjęła ją otwartemi rękami i całowała więcej jak córkę, niż jak pensjonarkę. Niestety! macierzyńskie to pocałowanie zamiast rozpogodzić, zasmuciło Minę.
Czy takim tedy był świat? więc obca kobieta miała prawo uściskać ją jak matka?
Przypomniała wtedy pierwsze zbudzenie się w pokoju Celestyny; obicie w pokoju przełożonej było prawie takie same. Wszystkie wspomnienia pierwszych chwil u przybranej rodziny, przyszły jej na pamięć, uczuła się więcej samą, i więcej opuszczoną, niż kiedykolwiek.
Justyn pocałował ją w czoło; sędziwy nauczyciel w oba policzki, a w pięć minut potem usłyszała biedna Mina zamykające się za sobą drzwi zakładu, z takiem samem ściśnieniem serca, jak więzień słyszy zasuwające się rygle.
Przełożona posadziła ją obok siebie, wzięła za ręce i starała się pocieszyć, odgadując raczej, niż wyczytując w jej rysach, ślady głębokiego zmartwienia. Ale zamiast ułagodzić, te pociechy bardziej ją jeszcze drażniły.
Prosiła, aby ją zaprowadzono do przeznaczonego dla niej pokoju, ułożono się bowiem z przełożoną, że będzie miała pokój osobny, dla uniknienia przykrości sypialni wspólnej. Uczyniono więc zadość jej życzeniu.
Pokój jej był to prawdziwy buduar pensjonarki; dla mniszkiza zbyt wykwintny, dla panny światowej za skromny.
Obicie perłowe w niebieskie kwiaty przypominało, obicie pokoju Justyna; zegar na kominku między dwoma wazonikami alabastrowemi, przedstawiał Pawła przeprowadzającego przez potok Wirginię; sztych przedstawiający męczeństwo św. Julii, patronki przełożonej, zdobił ścianę; sześć lekkich krzeseł bambusowych, wyplatanych, łóżko z perskiemi firankami spadającemi z baldachimu, fortepian między oknem i kominkiem, jeszcze jeden lub dwa sprzęty skromne, dopełniały urządzenia pokoju, z którego panna więcej nawet nawykła do ładu i zbytku niż Mina, mogłaby być zadowoloną.
I ją samą wreszcie uderzyła pogoda, jaką oddychał
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/132
Ta strona została przepisana.