pojutrze środę, bądź w Paryżu pojutrze; wydam rozkazy, aby panu nie kazano czekać.
— Ale... nalegał pan Gerard.
— Jakto, „ale?“ odezwał się pan Jackal, zdawało mi się, że wszystko już omówione.
— Chciałem coś jeszcze wspomnieć o księdzu Dominiku.
— O księdzu Dominiku? On tu będzie za dwa tygodnie, a najdalej za trzy... Cóż to znów panu?
I pan Jackal zmuszony był podtrzymać pana Gerard, który o mało nie zemdlał.
— Oto... oto... bełkotał Gerard, jeśli on powróci...
— Skoro powiadam panu, że nie otrzyma zwolnienia tajemnicy.
— A, jeżeli wykryje ją bez zwolnienia? rzekł pan Gerard składając ręce.
Naczelnik policji spojrzał na Gerarda z najgłębszą pogardą.
— Panie, rzekł, czyż mi nie powiedziałeś, że ksiądz Dominik wykonał przysięgę?
— W istocie.
— Jaką?
— Przysiągł, że nie zrobi użytku z tego papieru, aż po mojej śmierci.
— A więc panie Gerard, rzekł naczelnik policji, jeżeli ksiądz Dominik wykonał taką przysięgę, a ponieważ to jest istotnie uczciwy człowiek, przeto dotrzyma jej, tylko...
— Tylko co?...
— Tylko nie daj się pan śmierci; gdyż na ten wypadek, skoro ksiądz Dominik rozwiązanym będzie ze swojej przysięgi, ja nie odpowiadam za nic.
— Ą przed tym wypadkiem?...
— Śpij na oba uszy, panie Gerard, skoro możesz sypiać.
Po wyrzeczeniu tych wyrazów tonem, który dreszczem przejął zacnego pana Gerard, pan Jackal wszedł do karety, mówiąc do siebie:
— Już też przyznać trzeba, że chyba nigdy jeszcze ludzkie oko nie widziało podobnego psubrata; gdybym kiedykolwiek ważył za coś sprawiedliwość ludzką, to na ten raz djabelnieby jej wagi ubyło w mojem mniemaniu! Potem z westchnieniem: Biedny ksiądz! dodał, jego to mi szczerze żal. Co do ojca, to stary monoman; ten wcale mnie nie obchodzi, niech się z nim dzieje co chce.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1322
Ta strona została przepisana.