Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1323

Ta strona została przepisana.

— Gdzie pan każe? zapytał lokaj zamknąwszy drzwiczki
— Do domu!
— Czy którędybądź, czy może woli pan jaką ulicą raczej, niż inną?
— Dobrze! Przejedziesz przez rogatkę Vaugirard i przez ulicę Żelazną Słonce przepyszne; muszę zobaczyć, czy ten lazzarone Salvator jest przy swoich tragach. Nie wiem dlaczego, ale wszystko mi się zdaje, że ten błazen zawiąże nam porządny sypeł w sprawie Sarranti. Ruszaj!
Kareta ruszyła cwałem.

V.
Przemiana miłości.

Porzućmy na chwilę całą część naszego opowiadania, odnoszącą się do Justyna, Miny, generała Lebastard, Dominika, Sarrantego, JackaJa i Gerarda, i zmieniwszy front wejdźmy do pracowni tego Mohikana sztuki, którego znamy pod imieniem Petrusa.
Było to nazajutrz, czy trzeciego dnia po wizycie pana Jackala u Gerarda, o godzinie wpół do jedenastej zrana.
Petrus, Ludowik i Jan Robert siedzieli: Petrus w berżerce, Ludowik w fotelu Rubensowskim, Jan Robert w ogromnem krześle Wolterowskiem.
Każdy z nich miał pod ręką szklankę herbaty mniej więcej pustą, a na środku pracowni stół jeszcze nakryty świadczył, że herbata służyła jako środek trawiący po dobrem śniadaniu.
Rękopism zapisany w linie nierówne, a zatem wierszem, którego pięć aktów oddzielonych leżało bez porządku na ziemi, po prawej stronie Jana Roberta, dowodził, że poeta odczytywał swój dramat, i po jednym akcie przeczytanym rzucał na ziemię.
Dramat ten miał tytuł: „Gwelfy i Gibelliny“.
Przed podaniem go dyrektorowi teatru Porte-Saint-Martin, od którego spodziewał się otrzymać upoważnienie do grania sztuki wierszem, Jan Robert odczytał ją swym dwom przyjaciołom.
Sztuka doznała niezmiernego powodzenia u Petrusa i Ludowika. Obaj artyści zainteresowali się głęboko tą posępną postacią młodego jeszcze Danta, władającego mie-