Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1325

Ta strona została przepisana.

którym serce kocha, w którym może kobieta zacząć być kochaną.
— Mój Ludowiku, czy chcesz, żebym ci powiedział jedną rzecz?
— Jaką? odrzekł Ludowik.
— Od ciebie, jako od człowieka pozytywnego, naukowego, od umysłu wreszcie materjalistycznego, spodziewałem się, że cię może w dramacie moim uderzy studjum nad Włochami w XIII stuleciu, prawdziwość obyczajów,, wykład polityki florenckiej. Aż tu nic z tego. Ciebie zaintrygowała miłość Danta dla dziecka; ty śledzisz za rozwojem tej miłości i dopatrujesz się wpływu, jaki miała na życie mojego bohatera; ciebie zajmuje katastrofa, która Dantowi odebrała Beatryczę. Nie poznaję cię, Ludowiku! Czy czasem nie jesteś zakochanym?
Ludowik zaczerwienił się po same białka.
— A! doprawdy, zakochany, zawołał Petrus, spojrzyj tylko!
Ludowik zaczął się śmiać.
— A choćby i tak było, rzekł, któryż z was dwóch ma prawo czynić mi wyrzuty?
— Nie ja, odparł Petrus.
— Ani ja! rzekł Jan Robert.
— Tylko to źle, Ludowiku, dodał Petrus, że trzymasz w tajemnicy przed ludźmi, którzy dla ciebie tajemnic nie mają.
— Ale dajcież mi pokój! bronił się Ludowik, tajemnicę tę, jeżeli jest taką, zaledwie miałem czas powierzyć samemu sobie, jakże chcecie, ażebym wam ją powierzył?
— To co innego! rzekł Petrus, jesteś wytłómaczony.
— Może to przytem ktoś, kogo on nie może wymienić, zauważył Jan Robert.
— Wobec nas? zapytał Petrus. Nazwać ją przed nami, to jakby przed nikim.
— Nadto przysięgam wam, rzekł Ludowik, że dotychczas sam nie jestem pewny, czy kocham ją jak siostrę, czy jak kochankę.
— Dobrze! odezwał się Jan Robert, takim właśnie sposobem zaczynają się wszystkie wielkie namiętności.
— Wyznaj nam oto poprostu, mój drogi, nalegał Petrus, żeś zakochany szalenie.
— Być może, odpowiedział Ludowik, w tej chwili nadewszystko. Twoje obrazy, Petrusie, otworzyły mi oczy, twoje