szczupłą. Tym sposobem, do widzenia! kochany przyjacielu, idę na bory, na lasy.
— To chodźże, Kupidynie, rzekł Jan Robert, biorąc pod rękę Ludowika.
— Do widzenia, zawołał Petrus z lekkiem odcieniem smutku.
— Cóż ci to jest? zapytał Jan Robert, który mniej zajęty niż Ludowik, zauważył ten smutek.
— Mnie?... Nic.
— Powiedz nam przecie.
— Cóż wam powiem? Na to oznajmienie wizyty mego stryja, zdaje mi się, że coś groźnego przebiegło w powietrzu. Ten kochany stryj tak rzadko mnie nawiedza, że zawsze doznaję pewnego niepokoju, gdy mi go oznajmią.
— Do licha! odezwał się Ludowik, jeżeli tak, to pozostanę.
— Nie, mój drogi. Obawa moja jest niedorzeczną, a przeczucia nie mają sensu.
— A wreszcie, do zobaczenia dziś wieczorem, a najdalej jutro zrana.
— A ze mną prawdopodobnie wcześniej jeszcze: przyjdę ci oznajmić rezultat mojego czytania.
Dwaj młodzieńcy pożegnali się z Petrusem i wyszli, Jan Robert wskoczył do tilbury, przekładając Ludowikowi że go wysadzi gdzie zechce, ale młody lekarz podziękował, oświadczając, że woli iść pieszo.
Jakoż, kiedy Jan Robert skręcił na plac Obserwatorjum, Ludowik poszedł bulwarami aż do ulicy Piekielnej, a ztamtąd ku lasom Varriere, gdzie go też pozostawimy, ponieważ zdaje się pragnąć samotności, i ponieważ Petrus ze stryjem nas oczekują.
Generał Herbel bardzo rzadko odwiedzał swego bratanka, ale trzeba mu oddać sprawiedliwość, że odwiedzając, zawsze w tej lub innej formie, najczęściej żartobliwej, przynosił mu małe kazanko w fałdach swojego płaszcza.
Nie był już od czterech lub pięciu miesięcy, to jest od czasu, kiedy zaszła tak wielka zmiana w życiu Petrusa. To też idąc tam, przechodził z niespodzianki w niespodziankę.
W tej dzielnicy Paryża ze wszech stron otoczonej drzewami, domek ten podobniejszy był dawniej do chaty chłopskiej, niż do kamienicy miejskiej, ale prosty i czysty, sa-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1327
Ta strona została przepisana.