Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1329

Ta strona została przepisana.

innego jakiego stryja, czy wuja, którego ja nie znam, i wziął po nim spadek?
Tak rozprawiając, generał miał twarz raczej zdziwioną niż znudzoną lub frasobliwą; ale wszedłszy do wozowni i przyjrzawszy się z uwagą wykwintnemu faetonowi z fabryki Bendera, a w stajni pogłaskawszy po grzbietach dwa konie kupione prawdopodobnie u Drahego, generał zamyślił się, i twarz jego przybrała wyraz nieokreślonego smutku.
— Piękne szkapy! mówił głaszcząc konie, oto zaprzęg kosztujący sześć tysięcy franków, jak bułka za grosz... Ale czyż podobna, ażeby te konie należały do biednego malarza, który zarabia ledwie dziesięć tysięcy franków rocznie?
I generał sądząc, że się omylił w rozpatrywaniu herbów uprzęży, poszedł przyjrzeć się herbom faetonu. Były to jednak istotnie herby Courtenay, z koroną, a raczej wieńcem baronowskim na wierzchu.
— Tak jest, tak jest, nie inaczej, mówił. Ja, hrabia; jego korsarz ojciec, wicehrabia; on, baron. To przynajmniej szczęście, że nie wziął korony zamkniętej!... A wreszcie, choćby ją wziął, miałby prawo, skoro przodkowie nasi królowali.
Poczem rzuciwszy ostatnie spojrzenie na konie, na uprząż, na ptaszarnię, kwiaty i piasek skrzypiący pod nogami, szedł na schody prowadzące do bratanka. Ale wszedłszy na pierwsze piętro, zatrzymał się, i pociągając ręką po oczach, tak jak gdyby ocierał łzę:
— Mój biedny Piotrze, szepnął, czyżby twój syn miał się stać nieuczciwym człowiekiem?
Piotr, było to imię brata generała Herbela, tego brata, którego on w swych dąsach obdarzał mianem jakobina, korsarza, zamiatacza piany morskiej.
W chwili, gdy hrabia Herbel kończył te słowa i potajemnie ocierał łzę, która im towarzyszyła, usłyszał kogoś spiesznie zbiegającego po schodach prowadzących z pierwszego piętra na drugie gdy jednocześnie najradośniejszym akcentem brzmiał głos jego bratanka:
— Dzień dobry, stryju! dzień dobry! Czemu to stryj nie idzie na górę?
— Dzień dobry, mój panie bratanku, odpowiedział sucho hrabia Herbel.