Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1331

Ta strona została przepisana.
VI.
Gdzie Petrus widzi, że przeczucia go nie omyliły.

Hrabia Herbel usadowił się jak mógł najlepiej w fotelu, gdyż stary sybaryta moralizując, lubił spoczywać wygodnie.
Petrus patrzał na to z niepokojem.
Hrabia dobył tabakierkę, pociągnął z przyjemnością tabaki hiszpańskiej, dał pstryczka w kamizelkę, by strzepać wonne atomy, a zmieniając zupełnie ton i obejście:
— I cóż, mój kochany bratanku, rzekł, poszliśmy więc za radami naszego dobrego stryja?
Uśmiech wrócił na usta Petrusa.
— Za jakiemi radami, kochany stryju?
— No... co się tyczy pani de Marande?
— Pani de Marande?
— Tak.
— Przysięgam ci stryju, że nie wiem co chcesz przez to rozumieć.
— Jesteś dyskretnym? Bardzo dobrze, młodzieńcze! To cnota, której my nie wykonywaliśmy za naszych czasów, ale nie gniewam się gdy widzę, że ja wykonywają inni.
— Przysięgam ci, stryju...
— Za naszych czasów, mówił dalej generał, kiedy młodzieniec szlacheckiego rodu, noszący wielkie imię, był nieszczęściem młodszym w rodzie, to jest nie miał ani szeląga; a jeżeli to był piękny chłopak, zbudowany kształtnie, wytworny w obejściu, to z tego wszystkiego wyciągał korzyści. Skoro natura była hojną, a fortuna skąpą, trzebaż spożytkować dary natury.
— Kochany stryju! powtarzam ci, że cię coraz mniej rozumiem.
— Dajże pokój! Chcesz wmówić we mnie, żeś nie widział na scenie „Szkoły Mieszczan.“
— Przeciwnie, stryju, widziałem.
— I że nie przyklaskiwałeś margrabiemu de Moncade?
— Przyklaskiwałem jego grze, gdyż Armand gra tę rolą doskonale, lecz nie przyklaskiwałem jego postępkowi.
— Doprawdy! więc jesteś skromnisiem, mój panie bratanku?
— Nie, kochany stryju; ale pomiędzy tem, iżby nie być skromnisiem, a tem, iżby przyjmować pieniądze od kobiety...