Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1340

Ta strona została przepisana.

faeton, lokajów w liberji, dywany na schodach? Ona, rozumie się, nie wiedziała o niczem: ona miała dwakroć sto tysięcy franków dochodu. To co dla młodzieńca było rujnującem, dla niej było miernością. Faeton i para koni! nie zauważyła nawet, czy ma faeton i parę koni. Któż to nie trzyma pary koni i faetonu?... On tymczasem wyczerpywał wszystkie swe zasoby; a wyczerpawszy, udawał się do ojca. Nie wiem co uczynił ojciec... Nie dawał mu zapewne pieniędzy, bo ich nie miał, ale dał mu podpis. Podpis uczciwego człowieka, który nie ma długów, eskontuje się ze stratą, wiem dobrze, ale się eskontuje. Tylko ze w dniu zapłaty, ojciec, mimo całej dobrej woli, nie będzie mógł zapłacić, tak, że pewnego dnia, za powrotem z lasku Bulonskiego, lokaj w liberji wręczy naszemu młodzieńcowi na srebrnej tacy, list oznajmiający, że ojciec jego siedzi w więzieniu dłużników, a ty wiesz Petrusie że kto się tam dostanie, to na pięć lat.
— Mój stryju! wykrzyknął Petrus.
— Go takiego? zapytał generał.
— Łaski! błagam cię.
— Łaski? Aha! zrozumiałeś więc, że ja ci opowiadam twoje własne dzieje?
— Stryju, rzekł Petrus, masz słuszność, jestem szalony pyszny, niedorzeczny!
— Czy nie jesteś gorszym od tego wszystkiego, Petrusie, rzekł generał surowo, lecz ze smutkiem. Ojciec twój za cenę krwi posiadał niegdyś fortunę, któraby ci była pozwoliła żyć, jak przystało na szlachcica, gdyby to życie w epoce gdy praca jest obowiązkiem każdego obywatela, nie było jednoznaczne z próżniactwem, a tem samem z hańbą. Ojciec twój przez trzydzieści lat rozbijając się po talach oceanu, złożył cię dzieckiem w złocistej kolebce. I ty, kiedy burza odebrała to, co dała burza, wyobraziłeś sobie, że wszystko jest jeszcze teraz tak samo, jak było za czasów twego dzieciństwa, kiedyś się bawił gwineami angielskiemi i dublonami hiszpańskiemi; i nie pomyślałeś, że nikczemnością z twej strony jest, choćbyś i nie żądał nawet, przyjmować od tego starca, dla zadość uczynienia twej szalonej próżności to, co mu przypadek pozostawił.
— Stryju! przez litość, rzekł Petrus, oszczędzaj mnie!
— Dobrze, będę cię oszczędzał, bo widziałem przed chwilą,