Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1341

Ta strona została przepisana.

żeś się zarumienił. Tak, będę cię oszczędzał, bo spodziewam się, że jeśli jeszcze czas, to widok przepaści, do której biegniesz i pociągasz za sobą mego biednego brata, zatrzyma cię...
— Stryju mój, zawołał Petrus wyciągając rękę do generała, przyrzekam ci...
— O! rzekł generał, ja nie daję tak prędko ręki, którą raz cofnąłem. „Przyrzekasz“, to dobrze, Petrusie, ale wtedy dopiero gdy przyjdziesz i powiesz mi: „dotrzymałem“, wtedy tylko odpowiem: „Dobrze chłopcze! jesteś prawdziwie uczciwym człowiekiem“.
I generał, ażeby mniej dotkliwą uczynić swą odmowę, zajął obie ręce, jednę tabakierką, drugą szczyptą tabaki.
Petrus, czerwieniąc się i blednąc na przemian, opuścił bezwładnie rękę.
W tej chwili usłyszano wielką wrzawę na schodach:
— Oświadczam panu, że rozkazy, jakie odebrałem, są stanowcze.
— A jakież rozkazy odebrałeś, gapiu?
— Żeby nikogo nie wpuszczać bez karty.
— Do kogo?
— Do pana barona.
— A kogo ty nazywasz panem baronem?
— Pana barona de Courtenay.
— A czyż ja przychodzę do pana barona de Courtenay? Ja przychodzę do pana Petrusa Herbela.
— To pan nie wejdzie.
— Jakto, nie wejdę?
— A nie.
— Ha! ty mi zastępujesz drogę?... Zaczekaj.
Zapewne ten, któremu radzono czekać, nie czekał długo, gdyż stryj i bratanek usłyszeli prawie jednocześnie łoskot dziwny, podobny do ciężkiego ciała spadającego z pierwszego piętra.
— Co się tam dzieje na twoich schodach, Petrusie? zapytał generał.
— Nie wiem, stryju; lecz o ile sądzić mogę, to mój służący kłóci się z kimś.
— Oho! czyżby jaki wierzyciel, ozwał się generał, który uznał za właściwe wybrać chwilę nawiedzin, kiedy ja jestem u ciebie?
— Stryju! rzekł Petrus.