Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1345

Ta strona została przepisana.

— Dziewięć.
— To idziemy!
— Więc zgoda.
— Cóż mamy robić?
— Nic.
— Jednakże...
— Macie patrzeć na mnie i milczeć, oto wszystko.
— To bardzo łatwo, rzekł Paryżanin.
— Nie tak jak ci się zdaje, odparł Herbel, tymczasem milczenie!
Wtedy Herbel zdjął chustkę z szyi i dał znak sąsiadowi, żeby uczynił to samo; następnie wszyscy poszli za jego przykładem.
— Dobrze! rzekł Herbel.
I biorąc chustki, związał je końcami. Jeden koniec tego łańcucha przerzucił przez otwór w górze, spuszczając go aż na powierzchnię morza, niby wędkę, potem przyciągnął napowrót ku sobie.
Koniec nie zamoczył się wcale.
— Do licha! rzekł. Który z was nie ma wielkiego przywiązania do swej koszuli?
Jeden z więźniów zdjął koszulę i udarł z niej szmatę.
Herbel dołączył szmatę do chustki, u końca uwiązał kamyk i powtórzył tęż samą czynność.
Wędka wróciła zmaczana. Dostawała więc do morza.
— Wszystko idzie dobrze, rzekł Herbel.
I zarzucił znów wędkę w morze.
Noc była ciemna.
Towarzysze patrzyli na jego robotę niespokojnie i chcieli wypytywać, ale on odpowiadał znakiem, który wyrażał: „milczenie!“
Upłynęła godzina czasu.
Zegar na wieży w Portsmouth wybił północ.
Więźniowie niespokojnie liczyli uderzenia.
— Dwanaście, rzekł Paryżanin.
— Północ, dodali drudzy.
— Późno już, nieprawdaż?
— Nie ma nic straconego, odpowiedział Herbel. Milczenie!
Po kilku minutach twarz jego rozjaśniła się.
— Zaczyna chwytać, rzekł.
— Dobrze! szepnął Paryżanin.
Herbel lekko poruszył wędką, niby sznurkiem od dzwonka.