Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1349

Ta strona została przepisana.

— Czy nie zdaje się wam, rzekł Herbel, że morze zaczyna być cięższe? Czy to ja tak się nużę, czy też zboczyliśmy na prawo?
— Na lewo! na lewo! rzekł Paryżanin, jesteśmy w mule.
— Pomóżcie mi! wołał jeden z płynących.
— Daj rękę, kolego, rzekł Herbel, niech ci, co jeszcze płynąć mogą, pociągną nas ku sobie.
Herbel uczuł się ujętym za pięść i pociągnął za sobą towarzysza.
— O! chwała Bogu, zawołał znalazłszy się na czystej wodzie, teraz jakoś lepiej. Utonąć, nic, to śmierć marynarza, ale umrzeć w kałuży, to śmierć czyściciela kanałów. Okrążyli mały przylądek, spostrzegli światło.
— To jest więzienie Forton! rzekł Herbel, płyńmy w tę stronę, wysepki muliste są na zachód, tędy mamy dwie mile morskie, ale odbywaliśmy czasami dłuższe spacery, choć nie chodziło nam o życie.
W tej chwili z pontonu „Król Jakób“ wypadła rakieta, a za nią strzał armatni.
Podwójne to hasło oznaczało ucieczkę więźniów.
W pięć minut potem, rakieta i strzał armatni wypadły z fortecy Forton.
Dwie łodzie, każda z pochodnią u przodu rzuciły się na morze.
— Na prawo! na prawo! rzekł Piotr Herbel, albo przypłyną w sam czas, by nam zagrodzić drogę.
— A wysepki muliste? zapytał głos jakiś.
— Jużeśmy je minęli, odrzekł Herbel.
Płynęli cichutko przez pięć minut, kierując się na prawo. Milczenie było tak głębokie, że słyszeli utrudniony oddech jednego z pływaków.
— Hej! odezwał się Paryżanin, jeżeli jest jakie ciele morskie między nami, niech chrząknie.
— To ja słabnę, odrzekł numer 3, czuję brak oddechu.
— Przewróć się w znak! odpowiedział Herbel, ja cię popchnę.
Zbieg przewrócił się na plecy, i w tem położeniu odetchnął nieco, ale niebawem znowu się odwrócił.
— Czy jużeś zmęczony? zapytał Paryżanin.
— Nie, ale woda jest zimna, marznę.
— Prawda, odparł Paryżanin, że nie ma ona trzydziestu pięciu stopni ciepła.