niż na własnej córce; matka, ze ściśnionem sercem myślała o tem, że wątłej trzciny, na której ona opierała swą starość, zabraknie jej teraz.
Siostra, ta istota wątła, co wieczorem nie mogła usnąć nie usłyszawszy głosu rozkosznego dziecka, za przybyciem którego ukochała coś przecie na świecie oprócz matki i brata i poczuła przyjemność życia; która zapominała o dobrach, jakich jej Bóg odmówił pomna na radości, jakie sprawiał innym, ona także, prawie zawsze siedząc nieruchomo, nawykła była widzieć kręcącą się naokoło siebie, biegającą, chodzącą, uwijającą się miłą istotkę.
Biedny Justyn, który znowu niczem więcej nie był tylko bakałarzem, najwięcej cierpiał skutkiem tego smutnego odjazdu.
Wróciwszy do pokoju, który Robertowi i Salvatore w i wydał się takim schludnym i dziewiczym, Justyn widział w nim tylko stare mury nagie i kominek pusty. Rzucił się w ubraniu na łóżko i płakał rzewnemi łzami. Jakąż straszną noc przebył, jakiż smutny był dzień następny!
Szczęściem nadszedł list pocieszający: był to akt dziękczynny w trzech stronnicach, zachwycający śpiew duszy czułej. Przepraszała za swój wyjazd, tak jakby ona, którą gwałtem wyciągnęli do Wersalu, była jedyną przyczyną oddalenia. Dziękowała za wszystko dobre, jakie otrzymała, jak gdyby wszelkie dobro, które mieli nie od niej pochodziło.
Były to, słowem, myśli anioła, pisane ręką dziecka. Wszystko to pocieszyło nieco biednego Justyna. Przytem nadzieja mówiła do niego: „Bądź dobrej myśli! pół roku niebawem przeminie“.
A jednakże kto wie, jakie w pół roku wypadki spaść mogą z otwartej ręki Przeznaczenia.
Każdy powoli wrócił do zwyczajnego trybu życia, Justyn, matka i siostra, otoczyli się we troje tym samym łańcuchem, który ich wiązał niegdyś jedno do drugiego i poczęli dźwigać ciężką kulę swego życia. Tylko było to życie smutniejsze, jeśli można, niż poprzednie, gdyż je-