Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1350

Ta strona została przepisana.

— Poczekaj, rzekł Herbel płynąc jedną ręką i podając blaszankę swą numerowi 3-mu.
— Nie będę mógł, odezwał się tenże, utrzymać się na wodzie i pić.
Paryżanin podał mu rękę.
— Pij? pij? rzekł, ja cię tymczasem będę podtrzymywał.
Numer 3 schwycił blaszankę i pił.
— A!... zawołał, to mi życie ocaliło. I oddał blaszankę.
— A Paryżanin, czyż nic za swój trud nie dostanie? zapytał żartobliwy pływak.
— No? pij prędko, rzekł Herbel, nie traćmy czasu daremnie.
— Kiedy kto pije, nie traci czasu, odparł Paryżanin.
I z kolei połknął nieco napoju.
— Kto pozwoli, rzekł podnosząc blaszankę nad poziom wody.
Dwaj inni zbiegowie wyciągnęli ręce, i każdy z kolei zaczerpnął sił nowych.
Blaszanka wróciła do właściciela, który zawiesił ją na szyi.
— A ty nie pijesz? zapytał Paryżanin.
— Czuję jeszcze ciepło i siły, rzekł Herbel, a co jest jeszcze w blaszance, zostawię dla więcej znużonego od siebie.
— O wielki pelikanie biały! zawołał Paryżanin, uwielbiam cię, ale nie idę za twym przykładem.
— Cicho! rzekł numer 4, słyszę głosy przed sobą.
I to rozmawiają w narzeczu niższo-bretońskiem, niech mnie Bóg skarze, dodał numer 3.
— Zkądby wzięli się Bretonowie w porcie Portsmouth?
Cicho! odezwał się Herbel, zbliżmy się ile tylko można do tego czarnego punktu, który widzimy przed sobą, i który, wszystko mi się zdaje, zakrawa na sloop.
Nie mylił się, głosy pochodziły ztamtąd.
— Cicho bądźcie!
Ucichli i usłyszeli szelest wioseł uderzających w morze.
— Uważajmy na łódź! rzekł cicho jeden ze zbiegów.
— Nie ma na niej światła: nie spostrzeże nas.
Rzeczywiście, przeszła o dziesięć sążni przed zbiegami, wciąż rozmawiając ze sloopem.
— Uważaj dobrze, Pitcaern, mówił jakiś głos, a we dwie godziny wrócimy z pieniędzmi.