— Bądźcie spokojni, odpowiadał drugi głos z pokładu, niewątpliwie głos Pitcaerna, będę dobrze uważać.
— Ależ na rany Boskie, odezwał się numer 3, jakim sposobem ziomkowie nasi znajdują się w obrębie Portsmouth?
— Zaraz ci to wytłómaczę, rzekł Herbel, tymczasem jesteśmy ocaleni.
— Staraj się, ażeby to było niedługo, rzekł numer 8, bo ja aż sam siebie nie czuję, tak mi zimno.
— Ja także, dodał numer 4.
— Bądźcie spokojni, rzekł Herbel, zatrzymajcie się tu jeśli możecie, nie cofając się ani zbliżając, a ja będę działał.
I prując fale jak delfin, zbliżał się w kierunku sloopu.
Czterej zbiegowie, zbliżyli się do siebie, a wpatrywali się i wsłuchiwali, ażeby mieć się w pogotowiu na wszelki wypadek.
Nasamprzód widzieli, jak Piotr Herbel zniknął w ciemnościach nocy. Potem słyszeli rozmowę w narzeczu niższo-bretońskiem, którą dwaj ich towarzysze, jeden rodem z Saint-Brieuc, drugi z Quimperle, przetłómaczyli: rozmowę tę widocznie wywołał Piotr Herbel wołając:
— Hej z łodzi! na pomoc!
Głos, który już słyszeli, odpowiedział:
— Kto tam woła o pomoc?
— Towarzysz, ziomek z kraju Walii.
— Z Walii? a z których stron?
— Z wyspy Anglesey... Prędzej, prędzej ratunku! bo się zaleję!
— Ratunku, ratunku; to łatwo powiedzieć, ale co ty tu robisz w porcie?
— Jestem marynarz na statku angielskim „Korona;“ ukarano mnie niesprawiedliwie, uciekam.
— Czego żądasz?
— Chwili spoczynku, któryby dał mi siły do dostania się na ląd.
— Cóż ja się mam narażać na uwięzienie dla człowieka, którego nie znam? Ruszaj sobie na środek!
— Kiedy ci mówię, że tonę, że się zalewam!
Scena była tak dobrze odegrana, że zbiegowie przez chwilę mniemali, iż towarzysz ich rzeczywiście tonie i zbliżyli się do sloopu o kilka sążni.
Ale głos ozwał się znowu:
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1351
Ta strona została przepisana.