Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1353

Ta strona została przepisana.

— Wyznaję, że mi to nie byłoby nieprzyjemnem.
— Nauczę cię więc tego, czego mnie nauczono w szkole.
— Naucz.
— Otóż anglicy z księstwa Walii są poprostu osadą dolnych Bretonów, która wyszła z Francji przed ośmiu lub dziewięciu wiekami, i która zachowała w całej czystości język macierzysty; takim to sposobem mieszkańcy Walii mówią narzeczem dolno-bretońskiem, a Bretonowie mówią po walijsku.
— Ha! co to jest jednak mieć naukę! zawołał Paryżanin. Herbelu, ty zostaniesz kiedyś admirałem.
Przez ten czas związali i zakneblowali Pitcaerna.
— Teraz, rzekł Piotr Herbel, trzeba się rozgrzać: wysuszyć odzież, zobaczyć czy w tym błogosławionym sloopie, nie ma co wziąć na ząb i być gotowymi wyruszyć z portu równo ze dniem.
— Czemu nie zaraz? zapytał Paryżanin.
— Bo nikt nie może wyruszyć z portu, przyjacielu Paryżaninie, nim okręt admiralski otworzy bramy wystrzałem armatnim.
— Prawda, powtórzyli chórem wszyscy.
Jednego z towarzyszów postawiono na widecie, a trzej poszli rozdmuchać ogień w kabinie.
Na nieszczęście odzież zmaczana w wodzie morskiej, niełatwo wysycha. Szukano po wszystkich zakątach i znaleziono koszule, spodnie i okrywki należące do przyjaciół Pitcaerna. Zbiegowie ubrali się, naraz usłyszano głos szyldwacha:
— Hej! na pokład!
W jednej chwili wszyscy znaleźli się na pokładzie.
Zbliżały się cztery punkty świecące, a w miarę zbliżania, przybierały postać łodzi obsadzonych żołnierzami.
— Ha! rzekł Piotr Herbel, nie unikniemy odwiedzin: trzeba nadrobić zuchwalstwem. Najpierw weźcie stąd Pitcaerna.
— Czy rzucić go do wody? zapytał jeden ze zbiegów.
— Nie, trzeba tylko ukryć go.
— Słuchaj, Piotrze, odezwał się Paryżanin, gdybyśmy go ukryli w hamaku, pod kołdrą, nie widzianoby, że zakneblowany, a my powiedzielibyśmy, że chory. Zyskalibyśmy przytem, ponieważ chory nie leży w ubraniu, więc jeden z nas odziedziczyłby tym sposobem kaftan i spodnie już wygrzane.