Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1357

Ta strona została przepisana.

tańcu powiedz, że jesteśmy Francuzi? Naprzód więc dzieci, i niech żyje Francja!
Jednogłośny okrzyk „niech żyje Francja!“ rozległ się, marynarze kierowali dalej prosto na Beaumont.
Przez chwilę ogień ustał. Zdawało się jakoby powiedziano sobie, że przecież ten sloop sam jeden nie zdoła wylądować na brzegach Francji.
Ale po kilku minutach, nowy wystrzał, lepiej na ten raz kierowany, strzaskał drążek i wyszczerbił bok „Pięknej Zofji.“
— Ha! nie ma się co namyślać, rzekł Herbel, załóżcie jaką białą szmatę na bosak, i dajcie znak, że chcemy parlamentować.
Zrobiono co kazał Herbel.
Ale czy z tamtej strony nie ujrzeli szmaty białej, czy nie chcieli wierzyć w parlamentowanie, dosyć, że ogień nie ustawał.
Przez ten czas Piotr Herbel rozebrał się.
— Co ty u djabła robisz? odezwał się Paryżanin.
— Chcę im powiedzieć kto my jesteśmy.
I jednocześnie rzucając się głową ze statku, zniknął w morzu, i wypłynął dwadzieścia kroków dalej.
Płynął prosto na port.
Ze swej strony sloop wykręcił się dokiem, na znak, że nie ma wcale zamiaru oddalać się od wybrzeża.
Na widok tego człowieka, który rzucił się w wodę, na widok statku, który sam się oddawał, ogień ustał, i niebawem ujrzano łódź idącą naprzeciw płynącego.
Starszy majtek dowodzący łodzią, był właśnie rodem z Saint Malo.
Wypadek dziwny zrządził, że był to ten sam stary wilk morski, pod którym Piotr Herbel rozpoczął swą służbę.
Płynąc poznał go i zawołał po nazwisku.
Marynarz podniósł głowę, przyłożył rękę do oczu, rzucił ster i biegnąc do przodu łodzi.
— Niech mnie djabli wezmą, zawołał, jeżeli to nie Piotr Herbel płynie do nas.
— Cóż znowu, ojcze Berthaut! odrzekł Herbel, rzucasz na mnie przekleństwem angielskiem, a przecież to nie tak należy witać ziomka i nadewszystko ucznia. Dzień dobry, ojcze Berthaut1 jak się tam miewa żona, jak się mają dzieci? I czepiając się łodzi: Tak, na imię naszej Naj-