Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1359

Ta strona została przepisana.

franków, jak bułka za grosz: będzie po pięć tysięcy na każdego.
— Pitcaern nie jest jeńcem, rzekł Herbel.
— Jakto, Pitcaern nie jest jeńcem? Nie, i jego sloop nie będzie sprzedany.
— Dlaczego?
— Bo Pitcaern wpadł w zasadzkę, bo on mówi po bretońsku i ma dobre serce: podwójna przyczyna byśmy go uważali za ziomka. Potem, dając znak Anglikowi: Pójdź tu, Pitcaernie, rzekł po bretońsku.
Pitcaern nie miał co lepszego robić tylko usłuchać, ale smutno, wbrew sercu, dąsając się jak buldog wobec silniejszego od siebie.
— Hej! zawołał Herbel, niech się zbliżą wszyscy co mówią po bretońsku.
Zatoczyło się wielkie koło.
— Przyjaciele moi, rzekł Piotr Herbel przedstawiając im Pitcaerna, oto jest współziomek, któremu trzeba nasamprzód dać dziś wyśmienity obiad, gdyż jutro powraca do Anglii.
— Brawo! krzyknęli wszyscy marynarze wyciągając ręce do Pitcaerna.
Pitcaern nic nie pojmował. Zdawało mu się że wylądował gdzieś w zakącie jakimś księstwa Walii, który był mu nieznany. Wszyscy mówili językiem walijskim.
Herbel opowiedział mu, co się działo, i jakie zapadło postanowienie, co do jego osoby i statku.
Biedak zaledwie mógł w to uwierzyć.
Nie podejmujemy się dać wyobrażenia uroczystości, jakiej nasi zbiegowie i poczciwy Pitcaern byli bohaterami. Wieczór przepędzono przy stole, noc na tańcu.
Nazajutrz, biesiadnicy, tancerze i tancerki odprowadzili Pitcaerna na „Piękną Zofję,“ którą zastał opatrzoną w żywność, jak nigdy jeszcze nie była; potem pomogli mu rozwinąć żagle i podjąć kotwicę.
Nareszcie, przy stosownym wietrze, wyszedł majestatycznie z portu z okrzykami: „niech żyją Bretonowie! niech żyją Walijczycy!“
A ponieważ tego dnia i nazajutrz była pogoda, jest wszelkie podobieństwo, że poczciwy Pitcaern i „Piękna Zofja“ szczęśliwie przybyli do Anglii i że opowieść o tem zdarzeniu do dziś dnia wprawia w podziw mieszkańców miasta Pembroke.