Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1362

Ta strona została przepisana.

Załoga jej składająca się ze stu pięćdziesięciu ludzi, kładła się pod pomostem, a ośmiu lub dziesięciu marynarzy dostatecznych do obsługi statku, gnuśnie wyciągało się na pomoście, albo, dla świeższego powietrza, wyłaziło na drabiny, i ztamtąd dawali swym towarzyszom znać o tem co się dzieje na przestrzeni oceanu, jak daleko wzrok zasięgnąć może.
Pod taką to spokojną powierzchownością korweta „Piękna Teresa“, robiła sześć węzłów na godzinę w pięknym poranku wrześniowym 1798 roku, między wyspą Bourbon, a wysepkami Amsterdam i Saint Paul, to jest w tej wielkiej bruździe morskiej, rozciągającej się od cieśniny Sondę do Tristan d’Acunha, gdzie wkraczają naturalnie wszystkie okręty, które dla powrócenia do Europy, muszą opłynąć przylądek Dobrej-Nadziei.
Naraz głos jakiś, zdający się wychodzić z nieba, krzyknął:
— Hej! hej! na dole, hej!
— A co! odpowiedział nie poruszając się starszy majtek, który grał w karty z drugim.
— Żagiel!
— W której stronie?
— Pod wiatr do nas.
— Hej, tam! zawołał starszy majtek grając dalej, uprzedź kapitana.
— Aha! tak, żagiel! żagiel! krzyknęli wszyscy majtkowie rozproszeni to na pomoście, to przy rudlu, to po ławach.
Rzeczywiście, bałwan podnosząc statek ukazujący się, uczynił go widocznym oczom wszystkich marynarzy, gdy tymczasem oko zwyczajnego podróżnika widziałoby w tem tylko lot ptaka, dotykającego powierzchni morza.
Na ten okrzyk: „Żagiel!“ młodzieniec trzydziestosześcioletni wyskoczył na pokład.
— Żagiel? zapytał z kolei.
Majtkowie siedzący powstali, ci co mieli głowy nakryte, pozdejmowali kapelusze.
— Tak, kapitanie, żagiel, odpowiedzieli jednogłośnie.
— Kto jest na górze? zapytał kapitan.
— Paryżanin! odpowiedziały trzy głosy.
— Hej, tam na górze! Czy masz zawsze taki dobry wzrok Paryżaninie? zapytał kapitan, albo ci mam podać lunetę?