Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1363

Ta strona została przepisana.

— Et! rzekł Paryżanin, na co się przyda? Ja widzę ztąd, która godzina na zegarze w Tuilleries.
— Więc może nam powiesz, co to za statek?
— Jestto wielki bryg, mogący mieć ze sześć lub ośm zębów więcej od nas i który naciska wiatr, by skierować się ku nam.
— Pod jakim płynie żaglem?
— Pod wszystkiemi.
— Czy nas zobaczył?
— Prawdopodobnie, bo spuszcza wielki żagiel i średnie.
— Dowód, że chce się z nami rozmówić, rzekł jeden głos blisko kapitana.
Kapitan obrócił się, by zobaczyć kto pozwala sobie mieszać się do tak ważnej rozmowy. Poznał jednego ze swych ulubionych majtków, Piotra Berthaut, syna starego Berthaut, który przed dziesięciu laty przyjmował go jako zbiega w porcie Beaumont.
— A! to ty, Piotrze? odezwał się z uśmiechem, klapnąwszy go po ramieniu.
— To ja, kapitanie, odrzekł chłopiec odpowiadając uśmiechem na uśmiech i okazując podwójny rząd wspaniałych zębów.
— I tobie się zdaje, że on chce się z nami rozmówić?
— Tak myślę.
— To idź mój chłopcze do dowódzcy baterji i powiedz mu, że mamy przed sobą żagiel podejrzany, niech będzie gotów.
Piotr znikł w tubie.
Kapitan podniósł głowę.
— Hej! Paryżaninie!
— Słucham, kapitanie.
— Jak wygląda ten statek?
— Całkiem wojskowo, kapitanie, a chociaż niepodobna dostrzedz jego flagi, założyłbym się, że to „goddam.“
— Słyszycie, koledzy: czy jest tam który z was, coby miał chęć wrócić na angielskie pontony?
Pięciu czy sześciu majtków, którzy próbowali już gościnności angielskiej, odpowiedzieli:
— Niech ich djabli wezmą, nie mamy ochoty!
— Zobaczymy tedy najpierw, czy do nas się on umizga, a gdy się upewnimy o jego zamiarach, damy poznać nasze.