Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1366

Ta strona została przepisana.

— Gdzież to się podział Paryżanin? rzekł głośno, hej! Paryżanin!
— Tu, kapitanie, rzekł, na moim posterunku u góry.
Istotnie, po skończonej pieśni, Paryżanin ze zręcznością małpy wylazł na swój posterunek.
— Na czem skończyliśmy naszą inspekcję, Paryżaninie, zapytał kapitan, kiedy przerwał ją nam ten wyśmienity obiad?
— Miałem zaszczyt powiedzieć, kapitanie, ze bryg ma minę całkiem wojowniczą, a czuć go, o milę goddamem.
— Cóż widzisz więcej?
— Nic; stoi ciągle w tej samej odległości. Ale gdybym miał lunetę...
Kapitan włożył własną lunetę w ręce chłopca okrętowego i popchnąwszy go dla dodania rozpędu:
— Zanieś to Paryżaninowi, rzekł.
Chłopiec rzucił się między maszty.
Jeżeli Paryżanin wdrapał się ze zwinnością małpy, chłopak, trzeba mu oddać sprawiedliwość, suwał się z szybkością wiewiórki i oddał Paryżaninowi lunetę.
— Czy pozwolicie zostać przy sobie, panie? zapytał.
— Alboż ci kapitan zabronił?
— Nie, odpowiedział chłopiec.
— Więc co nie wzbronione, to wolne, zostań.
Chłopiec siadł na końcu drąga, tak jak groom siada na koniu za masztalerzem.
— I cóż, zapytał kapitan, czy ci to rozjaśnia wzrok?
— Ba! widzę go tak jak gdybym był na nim.
— Jeden, czy dwa rzędy zębów? Jeden, ale szczęka niczego, doprawdy.
— Wiele zębów?
— Trzydzieści sześć.
— Do licha! o dziesięć więcej, niż u nas.
Przypominamy sobie, że „Piękna Teresa“ dźwigała dwadzieścia cztery działa, a oprócz tego dwa w tyle, tylko, że te ostatnie kapitan nazywał swemi niespodziankami, dlatego, iż były podwójnego kalibru.
To też kiedy bryg nieprzyjacielski, dobrze przyjrzawszy się z obu boków „Pięknej Teresie“, uważał po swych siłach, że może ją zaczepić i puścił się za nią pełen ufności, wtedy kapitan rozpoczynał z nim tak zwaną, grę w kręgielki.