Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1370

Ta strona została przepisana.

— A co takiego?
— Wszak kapitan nie nie ma przeciwko Loyzie?
— Nie, mój chłopcze, a dlaczego?
— Bo spodziewam się, że po naszym powrocie, ona nietylko będzie moją żoną, ale i matką chrzestną waszego syna.
— Ambitny! rzekł kapitan.
W mgnieniu oka żagle wskazane przez kapitana spuszczono, a Piotr Berthaut na posterunku pieścił swe dwie armaty.

XI.
Bitwa.

Ponieważ od tej chwili bieg francuskiego okrętu osłabł, a angielskiego pozostał takim samym, przeto odległość obu zmniejszała się stopniowo.
Kapitan siedział na ławie i zdawał się mierzyć oczyma odległość statków. Jakkolwiek pilno mu było rozpocząć partję, jak mówił Paryżanin, nie on wszczął ogień.
Zapewne dowódzca statku nieprzyjacielskiego nie posiadał w takim stopniu poczucia odległości, jak kapitan „Pięknej Teresy,“ gdyż zwinął kilka żagli, a „Kalypso“ ukazała jeden z boków. W tej samej chwili tuman mgły rozciągnął się wzdłuż jej otworów, i nim usłyszano grzmot ośmnastu dział, grad kul spadł w morze na kilka sążni od „Pięknej Teresy.“
— Widać, że nasi przyjaciele anglicy mają tyle prochu i kul, że sami nie wiedzą co z niemi robić, rzekł kapitan Herbel, my będziemy oszczędniejsi, nieprawdaż Piotrze?
— Zależy to przecie od waszego upodobania, kapitanie, odrzekł celownik, jak każesz zacząć, zaczniemy.
— Dobrze! rzekł kapitan, niech jeszcze postąpi kilka kroków.
— Tak, wtrącił Paryżanin, księżyc jest w pełni. Przepraszam, kapitanie, musi to być coś ładnego, bitwa przy świetle księżyca. Powinieneś zafundować nam taką bitwę, to rzecz niezwyczajna, kapitanie.
— Dobra myśl, rzekł kapitan. Czyby ci to wielką przyjemność sprawiło?
— Słowo honoru, wielką.