— No, no, rzekł kapitan Herbel, jest zakrój, jest.
Cała załoga zbliżała się powoli od tyłu. Część majtków, ażeby lepiej widzieć, stanęła na ławkach.
Strzelcy ręczni rozrzuceni na drabinach, siedzieli tak spokojnie, jak gdyby byli rozparci w lożach pierwszego piętra w teatrze.
Piotr Berthaut kazał nabić obie armaty nowemi kulami.
— Hej, hej! kapitanie, krzyknął Paryżanin.
— Co tam nowego, obywatelu?
— Zabierają się przeprowadzić działo z tyłu naprzód, a dwa działa z przodu na tył.
— Co o tem myślisz?
— Że im się sprzykrzyło odbierać pomarańcze, a oddawać wiśnie i że my z kolei będziemy mieć do czynienia z jaką trzydziesto-funtówką.
— Słyszysz, Piotrze?
— Słyszę, kapitanie.
— Piotrze, dziesięć dukatów!
— Kapitanie, na honor, zrobię co tylko będzie można. „Ognia!“
I sam zakomenderowawszy, Piotr dotknął lontem. Strzał wypadł, ogromna szczerba pokazała się w żaglach.
Prawie jednocześnie „Kalypso“ odpowiedziała wystrzałem podobnym, a kula przecięła na dwoje człowieka stojącego na drabinie.
— Hej, Piotrze! krzyknął Paryżanin, czy ty pozwolisz, żeby nas ćwiartowali?
Na ten raz Piotr Berthaut wycelował ze szczególniejszą uwagą, zerwał się nagle po wycelowaniu i podłożył lont.
Wtedy nie widziano nic, tylko dał się słyszeć straszliwy trzask.
Wielki maszt drgał przez chwilę, jak gdyby nie wiedział czy paść naprzód czy w tył i złamany poniżej środka, upadł na pokład zasławszy go płótnem.
— No, Piotrze, zawołał kapitan rozradowany, słyszałem o jednej książce pod tytułem: „Związki niebezpieczne,“ czyś ty czasem nie czytał tego? Wygrałeś dziesięć dukatów, mój przyjacielu.
— Będziemy pić za zdrowie kapitana! krzyknęła załoga.
— Teraz, rzekł Herbel, „Kalypso“ jest naszą, poczekamy tylko na księżyc.
— Zdaje mi się, że to będzie roztropnie, odpowiedział
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1373
Ta strona została przepisana.