śladów drzwi; owóż szafa bez drzwi, jakkolwiek mahoniowa, byłaby także do niczego. Dowiedziono więc, że stary nie miał racji.
Skutkiem tego ściśnięto się przy wozie i rozpoczęto naradę. Wynikiem narady było, że należy czekać, aż tragarze wyjdą z domu.
Ukazali się nakoniec, dopieroż jeden przez drugiego chciał wypytywać; ale misja ta przypadła grubej kumoszce, która, oparłszy ręce o biodra, postąpiła dumnie na przód.
Na nieszczęście dla tłumu, jeden z tragarzy był głuchy, a drugi rodem Owerniak, ztąd wypadło, że jeden nie mógł słyszeć, a drugiego niepodobna było zrozumieć.
Zatem, pierwszy tragarz, uważając dłuższą konferencję za niepotrzebną, trzasnął z bicza, jako prawdziwie głuchy i puścił się tryumfalnie z wozem, co zmusiło tłum do rozstąpienia się na drodze.
Chcecie, to wierzcie, ale powiadam, że żaden z mieszkańców przedmieścia nigdy nie przyszedł do odkrycia tajemnicy tego sprzętu, który dziś jeszcze tematem jest długich pogadanek zimowych. Mimochodem nawet, prosić będziemy tych z naszych czytelników, którzy domyślili się, że tu chodzi o fortepian, aby nie mówili nikomu, tak, żeby wątpliwość pozostała nadal, jako kara dla sąsiadów.
Wielki blok, dziwna sztuka, ten sprzęt mahoniowy, jednolity na pozór, który zwrócił fanatyczną uwagę próżniaków z przedmieścia św. Jakóba, był to śliczny fortepian siedmio-oktawowy, który sędziwy nauczyciel w podarunku ślubnym, przysłał swojej drogiej Minie.
Można wyobrazić sobie radość i pomięszanie poczciwej rodziny. Z ustawieniem tego sprzętu w pokoju nowożeńców, mieszkanie uzupełniło się. A było to mieszkanie skromne i śliczne, istne gniazdko ptaszków, różowe i białe.
Jeszcze sześć dni, a słońce szczęścia, jaśniejsze, niż kiedykolwiek, zaświeci znowu nad głową poczciwych ludzi.
Justyn długą i częstą korespondencją prowadził z przełożoną. Tak była zachwycona swą wychowanką, iż z boleścią patrzyła na zbliżającą się chwilę rozstania.