Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1392

Ta strona została przepisana.

życiem swe uparte pokutuje, a wkrótce może przepłaci poświęcenie dla sprawy cesarza.
Od powrotu Napoleona, nie przestawał on przedstawiać swemu dawnemu wodzowi, że z takim krajem jak Francia nie ma nic straconego: marszałkowie zapominają, ministrowie okazują się niewdzięcznikami, senat podłym ale lud i armja nie zdradzają nigdy.
Trzeba w tym wielkim pojedynku odwołać się do ludu i armji, mówił Sarranti.
Otóż, dnia 29 czerwca zrana, zdarzył się wypadek, zdający się W zupełności przyznawać słuszność nieugjętemu doradcy.
Około godziny szóstej zrana, wszystkich wygnańców w Malmaison, (ci co mieszkali w Malmaison byli już wygnańcami!) zbudziły szalone okrzyki: „Niech żyje cesarz! Precz z Bourbonami! Precz ze zdrajcami!“
Pytano się, co znaczą te okrzyki nie słyszane od dnia, w którym pod oknami pałacu Elizejskiego, dwa pułki strzelców gwardji, co się dobrowolnie zaciągnęły między robotników z przedmieścia św. Antoniego, wkroczyły da ogrodu pałacowego wołając, ażeby cesarz stanął na ich czele i prowadził na nieprzyjaciela.
Sam tylko pan Sarranti zdawał się rozumieć to, co zaszło. Chodził po pokoju przylegającym do gabinetu cesarza. Wszedł on tam wprzód nim cesarz zapytał o przyczynę tego hałasu. Pierwsze jego spojrzenie padło na próżne łóżko. Cesarz znajdował się w bibljotece przyległej do gabinetu; siedział przy oknie i czytał Montaigne’a. Usłyszawszy kroki:
— Co to jest? zapytał nie odwracając się.
— Czy słyszysz, najjaśniejszy panie? odpowiedział mu głos znany.
— Co?
— Okrzyki: „Niech żyje cesarz! precz z Bourbonami! precz ze zdrajcami!“
Napoleon uśmiechnął się smutnie.
— I cóż ztąd, mój drogi Sarranti? rzekł.
— To dywizja Brayera, która powraca z Wandei, zatrzymała się przed kratą zamkową.
— I cóż dalej? mówił znów cesarz tym samym tonem, z tym samym spokojem, a raczej obojętnością.
— Co dalej, najjaśniejszy panie?... Te dzielne wiarusy