wytrzeszczonemi oczami mieszkańców przedmieścia, wyszedł sędziwy nauczyciel, wkroczył do domu, a w kilka minut, do najwyższego stopnia podbudzeni spektatorzy, zobaczyli wchodzących do powozu: syna, siostrę i matkę; tę matkę, której nie widzieli nigdy.
Pan Miller wszedł na ostatku, oddawszy farmaceucie, który razem z drugimi stał u drzwi ze swym uczniem i gospodynią, powszechnie nazywaną „aptekarką,“ klucz od mieszkania i poprosił go, w razie, gdyby jaki ksiądz ze wsi przyjechał i zapytał o pana Justyna lub pannę Minę, ażeby mu oddał ten klucz, z dodaniem, że cała rodzina jest w Wersalu, ale wróci wieczorem z jego pupilką.
Tym sposobem chciano uprzedzić księdza, ażeby poczekał.
Potem nauczyciel wsiadł razem z niecierpliwemi przyjaciółmi, i powóz ruszył dobrym kłusem, unosząc szczęśliwą rodzinę, by ją zawieźć do zakładu w Wersalu, gdzie Mina ani myślała o niespodziance, która miała ją spotkać.
Jeszcze powóz nie ubiegł dwudziestu kroków, gdy wszyscy sąsiedzi rzucili się ku drzwiom farmaceuty z zapytaniem, jaki to przedmiot mu wręczono i co mu polecono uczynić. Pan Ludwik Renaud chciał udawać dyskretnego i zachować milczenie, ale rzecz ta nie zdała się potrzebną pani aptekarce.
— Ta, ta, ta, odezwała się, nie ma w tem żadnej tajemnicy, a przytem tylko źli ludzie ukrywają się; jest to klucz od mieszkania, a polecenie do tego takie, żeby klucz ten oddać jednemu proboszczowi z prowincji, który przyjeżdża po swą pupilę.
— Panno Franciszko, rzekł pan Ludwik Renaud, wracając majestatycznie do siebie, ja ci zawsze mówiłem, że jesteś gadatliwą.
— Dobrze! Jestem gadatliwą, czy nie jestem, rzecz już powiedziana; byłabym się zadusiła milcząc, a nie chcę umrzeć z uderzenia krwi!
Wieść szybko się rozeszła po przedmieściu św. Jakóba, że cała rodzina udała się do Wersalu, że Mina była pupila księdza i że w ciągu tego dnia ma przybyć jej opiekun.
Ponieważ dzień ten był dniem świętej niedzieli, a tem samem nikt nie miał nic do roboty, przeto gromadki stały na ulicy przez część dnia rozmawiając i puszczając się na domysły. Kiedy dla tych lub owych nadchodziła godzina
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/140
Ta strona została przepisana.