Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1400

Ta strona została przepisana.

Sarranti wykonał zlecenie. Zasunąwszy drzwi zewnętrzne, wprowadził kapitana.
Był to człowiek około czterdziesto-siedmioletni, ubrany jak prosty marynarz i nie mający żadnych godeł stopnia swojego.
— I cóż, zapytał cesarz pana Sarranti, który zabierał się do wyjścia, gdzież twój kapitan?
— To ja, najjaśniejszy panie, odpowiedział nowoprzybyły.
— Czemu nie nosisz munduru oficerów marynarki?
— Bo nie jestem oficerem marynarki najjaśniejszy panie.
— Któż więc jesteś.
— Korsarz.
Cesarz rzucił na tego człowieka wzrok nie pozbawiony pewnej wzgardy; ale gdy wzrokiem trafił na twarz, zatrzymał się rozjaśniony.
— Ah! Ah! rzekł, nie pierwszy to raz widzimy się.
— Nie, najjaśniejszy panie, trzeci.
— Pierwszy raz?... Cesarz chwilę szukał w pamięci.
— Pierwszy raz... mówił marynarz by dopomódz słabnącej pamięci cesarza.
— Nie, pozwól mi wyszukać samemu, rzekł Napoleon, ty stanowisz cząstkę moich dobrych wspomnień, a lubię przebywać ze starymi przyjaciółmi. Pierwszy raz widziałem cię w roku 1800: chciałem cię zrobić kapitanem okrętu: odmówiłeś.
— Prawda, najjaśniejszy panie; ja zawsze wolałem swobodę nad wszystko.
— Drugi raz, było to po powrocie moim z wyspy Elby; odwołałem się do patrjotyzmu Francji: ty ofiarowałeś mi trzy miljony, przyjąłem.
— To jest w zamian za pieniądze, z któremi nie wiedziałem co począć, wasza cesarska mość dałeś mi akcje na kanały i delegacje do wyrębu lasów.
— Nareszcie widzę cię po raz trzeci, i to jak zawsze w chwili stanowczej. Czegóż teraz żądasz odemnie, kapitanie Piotrze Herbel?
Kapitan zadrżał z radości, cesarz przypomniał sobie wszystko, nawet jego nazwisko.
— Czego ja żądam, najjaśniejszy panie? Chciałbym spróbować ocalić waszą cesarską mość.
— Powiedz mi najpierw, jakie mi grozi niebezpieczeństwo?