Następnie, jak gdyby postać, przemówiwszy, utraciła odrazu magiczną moc utrzymującą ją na falach, zanurzyła się zwolna, mając najsamprzód wody do kostek, potem do kolan, potem do pasa, nareszcie do szyi; w końcu zanurzyła się z głową.
Fale podniosły się znowu, mgła opadła na zziębłe ciało kapitana, wszystko wróciło do zwykłego porządku.
Herbel wypytywał towarzyszów, ale zajęci swemi cierpieniami i niebezpieczeństwem, nie widzieli nic z tego co zaszło, a raczej wszystko co zaszło, było tylko dla kapitana samego.
Zjawisko to powróciło mu siły. Zdawało mu się, że nie może umrzeć przed zobaczeniem Teresy.
Powiedzieliśmy, że nazajutrz okręt hiszpański odkrył rozbitków i zabrał, ale powiedzieliśmy także, jak w miarę zbliżania się do brzegów Francji wizja stawała się, nie już dla oczu, ale dla pamięci kapitana coraz wyraźniejszą, dokładniejszą rzeczywistością.
Nareszcie przybił do Saint-Malo, w którym nie był od dwudziestu ośmiu miesięcy.
Pierwszy człowiek znajomy, odwrócił się od niego. Pobiegł za nim.
— Więc Teresa bardzo chora? zapytał.
— A! więc wiesz o tem?
— Wiem, odpowiedział Herbel, ale czy istotnie bardzo chora?
— Posłuchaj, jesteś mężczyzną.
Kapitan zbladł.
— Otóż, wczoraj mówiono, że umarła.
— To niepodobna! wykrzyknął Herbel.
— Jakto! niepodobna?
— Powiedziała, że czeka na mnie.
Znajomy sądził, że kapitan dostał pomięszania zmysłów, ale nie miał czasu wypytywać, gdyż Piotr spostrzegł drugiego przyjaciela jadącego na koniu, pobiegł prosząc, ażeby dał mu konia.
Kapitan popędził cwałem, i w ciągu dwudziestu minut otwierał drzwi od sypialnego pokoju żony.
Biedna Teresa uniosła się na łóżku i zdawała się oczekiwać. Petrus stał przy niej zapłakany. Matka od godziny patrzyła wciąż w stronę Saint-Malo, i mówiła:
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1406
Ta strona została przepisana.