Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1410

Ta strona została przepisana.

patrzył na syna i dwie łzy spłynęły mu z oczu, a podając rękę generałowi: Tak jak go widzisz, bracie, rzekł, to wykapany portret matki!
— Być może, odpowiedział generał, ale powinienbyś pamiętać stary korsarzu, że nigdy nie miałem przyjemności znać jego pani matki!
— To prawda, odezwał się kapitan głosem słodkim i pełnym łez, jak zawsze ilekroć wspominał o żonie, ona umarła w roku 1823, a my jeszcześmy się wówczas nie pojednali.
— Jakto? Więc myślisz, odparł generał, że teraz pojednaliśmy się?
Kapitan się uśmiechnął.
— Zdaje mi się, rzekł, że kiedy dwaj bracia uściskają się tak jak my, po latach przeszło trzydziestu niewidzenia się...
— To nie dowodzi niczego, mości Piotrze. Aha! myślisz, że ja się jednam z takim bandytą, jak ty! Podaję mu rękę, dobrze! uściskam go, dobrze! ale wgłębi serca jest głos, który mówi: „Nie przebaczam ci, obszarpańcze! nie przebaczam ci, zamiataczu morskiej piany! nie przebaczam ci, korsarzu!“
Kapitan spoglądał na brata z uśmiechem, bo wiedział, że w gruncie generał miał dlań szczerą i wielką przyjaźń. Potem kiedy generał przestał łajać:
— Ba! rzekł, a ja ci przecie przebaczam, że służyłeś przeciw Francji.
— Tak! ozwał się generał, ja służyłem przeciw 1793 i przeciw 1805, rozumiesz mnie, defraudancie leśny, a nie przeciw Francji.
— Co chcesz, bracie! odpowiedział dobrodusznie kapitan, mnie się zawsze wydawało, że to wszystko jedno.
— A jak się ojcu memu raz wydawało, odezwał się na to Petrus, tak wydawać się będzie zawsze, a ponieważ to stryjowi wydawało się i wydawać będzie zawsze inaczej, przeto sądzę, że możnaby zwrócić rozmowę na inny przedmiot.
— Dobrze, rzekł generał, na jak długo myślisz nas zaszczycić swoją wizytą?
— Niestety! drogi bracie Courtenay, na bardzo krótko.
Piotr Herbel, wyrzekłszy się sam nazwiska Courtenay,