zawsze jednak nadawał go bratu, jako starszemu w rodzinie.
— Jakto, na bardzo krótko? rzekli razem generał i Petrus.
— Myślę odjechać dziś jeszcze moi drodzy, odpowiedział kapitan.
— Dziś ojcze?
— Nie! tyś widzę kompletnie zwarjował, stary rozbójniku morski! zawołał generał, chcesz lecieć zaledwie przybywszy?
— Odjazd mój zależy od rozmowy, jaką mieć będę z Petrusem, rzekł kapitan.
— Tak; i od jakiego polowania umówionego tam z defraudantami leśnymi w departamencie Ille-et-Vilaine?
— Nie, mój bracie, mam ja tam przyjaciela, który jest umierający, starego przyjaciela; on powiada, że będzie miał złą śmierć, jeśli ja mu oczu nie zamknę.
— Może i ten tak ci się przywidział, jak twoja Teresa? rzekł generał ze swym zwykłym sceptycyzmem.
— Stryju!... odezwał się Petrus, mitygując.
— Tak, ja wiem, że mój brat rozbójnik morski wierzy w Boga i upiory. Ale, stary wilku morski, bardzo to szczęśliwie, że Bóg, jeśli jest, nie widział kiedyś wykonywał te wszystkie okropne rozboje, inaczej, nie byłoby dla ciebie ratunku, ani na tym świecie, ani na tamtym.
— Gdyby tak było, bracie, odpowiedział łagodnie i potrząsając głową kapitan, byłoby to bardzo nieszczęśliwie dla mojego biednego przyjaciela Surcoufa, i tem mocniej zobowiązywałoby mnie do przyśpieszenia powrotu.
— A! to Surcouf umiera! zawołał generał.
— Tak, niestety! odrzekł kapitan.
— Ha, to będzie jeden znakomity bandyta mniej na świecie!
Piotr smutno spojrzał na brata.
— I cóż, zapytał generał, przejęty tem spojrzeniem, dlaczego tak się we mnie wpatrujesz?
Kapitan potrząsnął głową z ciężkiem westchnieniem.
— Powiedzże, nalegał generał, nie lubię kiedy ludzie milczą skoro mają coś do powiedzenia; o czem myślisz? czy to da się wypowiedzieć?
— Myślę, że kiedy ja umrę, oto wszystko, co mój brat starszy będzie miał do powiedzenia o mnie.
— Kto? co? jak powiedziałem?
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1411
Ta strona została przepisana.