Zaledwie drzwi zamknęły się za generałem, Piotr Herbel powtórnie wyciągnął ręce do syna, i jakby pod wrażeniem ostatnich słów brata, przez chwilę spoglądał po pracowni.
Badanie nie trwało długo, kapitan nic nie stracił z jasnego i wesołego uśmiechu.
Petrus, przeciwnie, zawstydzony zbytkiem, stanowiącym kontrast z nagiemi ścianami w Plancoet, z prostą odzieżą ojca, spuścił oczy.
— I cóż, moje dziecko, zapytał ojciec z łagodnym wyrzutem, tyle tylko masz mi do powiedzenia?
— O! przebacz ojcze, rzekł Petrus, ale wyrzucam sobie, że przezemnie odstąpiłeś od łoża umierającego przyjaciela, który nie może czekać, gdy ja mógłbym poczekać.
— Przypomnij sobie, moje dziecko, że nie tak pisałeś.
— To prawda ojcze, pisałem do ciebie, że potrzebuję pieniędzy, ale nie pisałem: „porzuć wszystko i sam mi je przywieź,“ nie pisałem że...
— Nie pisałeś?... powtórzył kapitan.
— Nic, nic, ojcze, zawołał Petrus ściskając go, dobrześ zrobił, żeś przyjechał, uszczęśliwiłeś mnie.
— A przytem, Petrusie, mówił ojciec, obecność moja jest potrzebną, chciałem poważnie rozmówić się z tobą.
Petrus uczuł się swobodniejszym.
— O! rozumiem, ojcze, rzekł, nie możesz uczynić dla mnie tego, o co cię proszę i chciałeś sam mi to powiedzieć. Otóż ojcze głupstwo przyszło mi do głowy. O! dał mi do zrozumienia stryj jeszcze przed twojem przybyciem, a pojmuję to lepiej jeszcze od czasu gdy patrzę na ciebie.
Kapitan potrząsnął głową z dobrym ojcowskim uśmiechem.
— Nie, rzekł, nie pojmujesz mnie. Potem wydobywając
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1416
Ta strona została przepisana.
I.
Ojciec i syn.