łunków w zamian za przesłany, przypomniał sobie o stryju, dobył zegarek i spojrzał na godzinę.
Brakowało pięć minut do szóstej! Puścił się na ulicę Plumet, pędząc jak młody daniel.
Szybkobiegacz z profesji potrzebowałby dziesięciu minut na drogę z pałacu Lamothe-Houdan do Courtenay, Petrusowi wystarczyło siedm.
Generał Herbel był tyle uprzejmym, że czekał na synowca dwie minuty; ale znudzony zasiadł do stołu, kiedy odezwały się dwa dźwięki dzwonka, oznajmiające przybycie zapóźnionego.
Generał zjadł już do połowy zupę rakową. Na widok siostrzeńca brwi jego zmarszczyły się nadmiernie, tak że Austrjak Franz, który bardzo lubił Petrusa, odmówił w cichości modlitwę w swym ojczystym języku, na jego intencję.
Ale na oblicze generała wróciła zwyczajna pogoda, ze względu na opłakany stan synowca.
Z Petrusa lał się pot strumieniem.
— Mogłeś był przecie, rzekł, zostać chwilkę w przedpokoju, żeby się osączyć mój chłopcze, zalejesz mi całe krzesło.
Petrus wesoło przyjął strofowanie stryja.
Generał mógłby był wyzionąć wszystkie płomienie piekła: Petrus miał raj w sercu. Wziął stryja za ręce, ucałował i usiadł naprzeciw niego.
O godzinie dziewiątej wieczorem, Petrus pożegnał się ze stryjem i wracał ku domowi. Przed wnijściem podniósł głowę na swą biedną pracownię i zobaczył w niej światło.
— To Jan Robert albo Ludowik, pomyślał.
I przeszedł dając odźwiernemu głową znak równający się tym słowom:
— Nie biorę klucza, bo wiem, że tam na mnie czekają.
Nie mylił się, czekał na niego Jan Robert.
Zaledwie Petrus stanął na progu, gdy Jan Robert rzucił mu się w objęcia, wołając:
— Tryumf, mój drogi Petrusie! tryumf!