chociaż okno było uchylone, to z powodu rozkładu pokoju i ruchu osób, które go zajmowały, nie mógł nic dojrzeć. Dowiedział się tylko, że Róża nie poszła jeszcze na górę, bo nic w jej pokoiku nie oznaczało obecność dziewicy, ani lampka o łagodnem świetle, ani doniczka mieszcząca kwiat jej imienia, którą wracając stawiała zewnątrz na oknie, ponieważ Ludowik wyraźnie zakazał jej, ażeby żadnych kwiatów i roślin nie trzymała w pokoju podczas snu.
Niemogąc więc nic widzieć, Ludowik słuchał.
Ulica Ulm, cicha już po dniu jak przedmieście miasta prowincjonalnego, o tej godzinie pustą była. Przy dobrej więc uwadze można było słyszeć prawie cała rozmowę osób zamieszkujących parter.
— Co ci jest, mój miły? pytała Brocanta.
Pytanie to było widocznie dalszym ciągiem rozmowy zaczętej jeszcze przed przybyciem Ludowika.
Ale nikt nie odpowiadał.
— Pytam się, co ci jest mój klejnocie, powtórzyła czarownica głosem bardziej niespokojnym.
Pomimo zdwojonej troskliwości, milczenie nie ustawało.
— O, o! ten miły i ten klejnot, do którego przemawiasz, matko Brocanto, musi być gburem i nicponiem, pomyślał Ludowik, to zapewne łotr Babolin, dąsa się i udaje chorego.
Brocanta ponawiała pytania, a nie otrzymując odpowiedzi, głos jej z łagodnego przeszedł w groźny.
— Jeżeli mi nie odpowiesz, Babylas, przyrzekam ci porządny taniec, rozumiesz?
Musiał nareszcie przedmiot, a raczej zwierz, do którego odnosiły się kolejne zapytania, osądzić, że skóra jego w niebezpieczeństwie, gdyż odpowiedział chrząknięciem, które skonało w najżałośniejszem wyciu.
— Co się tobie stało, kochany Babylas? zawołała Brocanta?
Babylas, zrozumiawszy doskonale to zapytanie, odpowiedział zapewne drugiem chrząknięciem, a Brocanta krzyknęła tonem najżywszego zdziwienia.
— Czy podobna? Tak, odpowiedział pies w swojem narzeczu.
— Babolin! zawołała Brocanta, Babolin, ty mały hultaju!
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1441
Ta strona została przepisana.