tylko cukier i suszone rodzynki! Oh, ona dobra jest, ta Brocanta!
I Babolin jął śpiewać na znaną nutę:
„Kochamy młodzika,
Pana Lu, lu, lu,
Pana Do, do, do,
Pana Lu,
Pana Do,
Pana Ludowika“...
Ale Róża zwróciła na strasznego chłopaka tak słodkie spojrzenie, że zatrzymał się, mówiąc:
— No to nie, nie, nie kochamy go. A zwracając się do Brocanty: Teraz wróżko, rozbierz łóżko, i idź spać, rzekł Babolin, dodając: Słuchaj Brocanto, mnie się zdaje, że nie tak trudno robić wiersze takie, jak pan Jan Robert: widzisz, robię je mimowoliL. Ah, ja koniecznie muszę być poetą.
Ale pomimo wszystkiego co mówili Róża i Babolin, Brocanta nie mogła wyjść z zadumy. Odrzekła też głosem posępnym:
— Pójdź spać, moje dziecię. I ty także leniwcze! dodała, zwracając się do Babolina, który ziewał do zwichnięcia szczęk, ja przez ten czas będę rozmyślać i spróbuję zakląć złą dolę. Idź spać, moje dziecię.
— A! rzekł do siebie Ludowik, oddychając, otóż pierwsze słowo rozsądne, jakie powiedziałaś pośród całogodzinnej gadaniny, stara czarownico!
Róża poszła na górę, Babolin wrócił do łóżka, a Brocanta, zapewne żeby spokojnie rozmyślać, zamknęła okno.
Wtedy Ludowik przeszedł w poprzek ulicy i oparł się o dom naprzeciwko; ztamtąd wpatrywał się w jasne okna Róży, przez białe firaneczki.
Od czasu gdy miłość zawitała do jego serca, Ludowik codziennie marzył o Róży, a często nocami czuwał pod oknem dziewczęcia, tak jak Petrus przechadzał się przed drzwiami Reginy.
Była piękna noc letnia. W nieobecności księżyca gwiazdy rozlewały światło żywe i łagodne.