Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1447

Ta strona została przepisana.

ciaż widocznie usiłowano go zgłuszyć, brzmiał jednak w ulicy pustej.
— Ktoś idzie! rzekł. I zeskoczył z przymurka.
A przeszedłszy prędko przez ulicę, skrył się w zaułku utworzonym przez ulicę Ulm i Pocztową. Zdala wtedy zobaczył dwa cienie.
Przez ten czas Róża zamknęła okno, ale zapewne stała za firanką.
Dwa cienie zbliżyły się: byli to dwaj ludzie zdający się szukać jakiegoś domu. Przybywszy przed dom Brocanty, zatrzymali się, popatrzyli na murek, potem na piąterko.
— Czego chcą ci dwaj ludzie pomyślał Ludowik, występując na ulicę i wślizgując się wzdłuż muru, by zbliżyć się jak najwięcej.
Szedł wolno, a krył się tak dobrze, że dwaj. nieznajomi nie spostrzegli go, i mógł usłyszeć, jak jeden mówił do drugiego:
— Tu z pewnością...
— Oho! co to ma znaczyć? pomyślał Ludowik, otwierając pudełko z narzędziami i dobywając najostrzejszy skalpel, ażeby mieć jaką taką broń w razie wypadku.
Ale zapewne ci dwaj ludzie widzieli wszystko, co mieli zobaczyć, i powiedzieli wszystko co mieli powiedzieć; gdyż odwróciwszy się, przecięli z kolei ulicę Ulm i oddalili się przez Pocztową.
— Oh! oh! wyrzekł z cicha Ludowik, czyby istotnie Róża narażoną była na niebezpieczeństwo, jak przepowiadała Brocanta.
Róża, jak powiedzieliśmy, cofnęła się i przymknęła okno, ale pozostała za firanką; z po za szyby widziała dwóch ludzi oddalających się przez ulicę Pocztową.
Po zniknięciu tych ludzi znowu otworzyła okno i ukazała się. Ludowik wlazł znowu na przymurek i ujął obie ręce dziewicy.
— Co to takiego przyjacielu? zapytała.
— Nic, droga Różo, odpowiedział Ludowik. Zapewne dwaj opóźnieni przechodnie spieszący do domu.
— Przelękłam się, rzekła Róża.
— Ja także, odezwał się półgłosem Ludowik.
— Ty także? rzekła dziewica, ty, przeląkłeś się? Ja, tu co innego, bo mi Brocanta nagadała...