I Róża, na nutę kołysanki, zaśpiewała jakoby z wielką trudnością wpadając na przypomniane wyrazy:
Dodo! dodo! piti monde à maman!
Maman chanter, maman cuit vous nanan...“[1]
Ludowik patrzył na Różę z głębokiem zadziwieniem, a dziewczyna tymczasem co kilka wierszy namyślała się i dośpiewała piosnkę do końca.
Daremnie chciał jej Ludowik przerywać, nie ustała aż z ostatnim wyrazem. Ludowik ledwie dyszał.
— Już koniec, rzekła.
— Wróć do pokoju, Różo, wróć, rzekł Ludowik, pomówimy o tem później. Tak, tak, przypominasz sobie, droga moja Różo, tak istotnie, jak mówiłaś przed chwilą, my żyliśmy już przed ukazaniem się na ziemi.
I Ludowik zeskoczył z przymurka.
— Kocham cię! rzuciła mu Róża, zamykając okno.
— Kocham cię! odrzucił jej Ludowik tak, że te oba wyrazy prawie spotkały się w drodze.
— Dziwna rzecz, mówił do siebie, wszak ona kreolską piosenkę śpiewała. Zkądże szło to biedne dziecko, kiedy je spotkała Brocanta!... Trzeba o tem pomówić z Salvatorem. Albo się bardzo mylę, albo Salvator wie o Róży więcej, niż mówi.
W tej chwili wybiła godzina trzecia, a lekki połysk białawy, ukazujący się na wschodzie, oznajmił, że dzień niebawem zaświta.
— Śpij spokojnie, drogie dziecię mojego serca, rzekł Ludowik. Do jutra!
Róża jak gdyby usłyszała te słowa, bo okno znów się.: otworzyło i rzuciła Ludowikowi:
— Do jutra!
Scena odbywająca się o tej samej godzinie na bulwarze inwalidów w pałacu Lamothe-Houdan, chociaż w treści
- ↑ Jest to piosneczka piastunek w gwarze zepsutej francusczyzny kiej używają murzyni w kolonjach franko-amerykańskich.