zupełnie. Tym sposobem on stał, a ona siedziała. Panował więc nad nią całą wysokością wzrostu. Wtedy powróciła mu myśl o własnem ubóstwie i westchnął.
Regina drgnęła: zrozumiała, że to westchnienie bolu, a nie miłości.
— Co ci jest, przyjacielu? zapytała z przerażeniem.
— Mnie? Nic! odrzekł, wstrząsając głową.
— Przeciwnie, mówiła Regina, smutny jesteś, Petrusie, mów, proszę cię.
— Miałem ciężkie zmartwienie.
— Ty?
— Tak.
— Kiedy?
— Ostatniemi czasy.
— I nic mi o tem nie mówiłeś, Petrusie? Cóż się stało? Proszę, mów, mów!
I Regina podniosła głowę, ażeby lepiej widzieć Petrusa. Oczy jej pełne były miłości i błyszczały jak brylanty rozsypane po jej głowie. Gdyby to były tylko oczy, Petrus byłby może przemówił. Ale były i brylanty. Brylanty go obezwładniły.
Nie okropnaż bo to rzecz, zwierzyć tej wielkiej damie, równie bogatej jak pięknej, że jej kochankiem jest biedny malarz, który za kilka dni ma wyprzedać swoje rzeczy przez licytację? A przytem, ten biedny malarz wyjawiając ubóstwo kobiecie bogatej, miałżeby jednocześnie wyznać, iż o mało nie stał się złym synem?
I znowu zbrakło mu odwagi.
Alboż to nie głębokie zmartwienie, rzekł, być zmuszonym opuścić Paryż i sześć dni ciebie nie widzieć?
Regina przyciągnęła go ku sobie, podając mu czoło. Petrus przycisnął doń usta ze drżeniem radości.
W tej chwili światło wschodzącego księżyca padało wprost na czoło Petrusa.
Widząc go tak wspaniale oświeconym, Regina nie mogła powstrzymać okrzyku podziwienia.
— Mówisz mi czasami, że jestem piękną, Petrusie.
Młodzieniec przerwał jej.
— Ja ci to mówię zawsze, Regino! zawołał, jeżeli nie ustami, to sercem.
— Otóż, pozwól mi raz sobie powiedzieć, że ty jesteś piękny.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1455
Ta strona została przepisana.