vator stanął także u swojego celu, przed pałacem Prefektury.
Jak za pierwszym razem, odźwierny zatrzymał go pytając:
— Gdzie pan idzie?
Jak za pierwszym razem Salvator wymienił swe imię.
— Przepraszam, tłómaczył się odźwierny, nie poznałem pana.
Salvator przeszedł.
Następnie wkroczył w dziedziniec, udał się na drugie piętro, i wszedł do przedpokoju, w którym siedział woźny.
— Pan Jackal? zapytał.
— Czeka na pana, odpowiedział woźny otwierając drzwi do gabinetu pana Jackala.
Salvator wszedł i zastał naczelnika policji zagłębionego w ogromnem wolterowskiem krześle.
Spostrzegłszy młodzieńca, pan Jackal powstał i podszedł ku niemu z pośpiechem.
— Widzisz, kochany panie Salvatorze, rzekł, że czekam na ciebie.
— Dziękuję panu, odpowiedział Salvator dosyć wyniośle i pogardliwie, jak zwykle.
— Wszak pan mówiłeś, zapytał pan Jackal, że chodzi poprostu o maleńką wycieczkę w okolice Paryża?
— W samej rzeczy, odrzekł Salvator.
— Każ zaprządz, odezwał się naczelnik policji do woźnego.
— Siadaj, kochany panie Salvatorze, rzekł wskazując młodzieńcowi krzesło. Za pięć minut będziemy mogli pojechać. Kazałem umyślnie trzymać konie w pogotowiu.
Salvator usiadł nie na tem krześle, które mu wskazał pan Jackal, ale na dalej stojącem. Zdawało się, iż młodzieniec o czystych instynktach, unikał zetknięcia z tym policyjnym wyżłem.
Zauważył ten ruch pan Jackal, ale lekkiem zaledwie ściągnieniem brwi dał to po sobie poznać. Potem wydobył z kieszeni tabakierkę, nabił nos tabaką, przewrócił się w fotelu, i zsuwając okulary:
— Czy wiesz, panie Salvatorze, zapytał, o czem myślałem, kiedy pan wszedłeś?
— Nie panie, nie mam daru odgadywania, nie moje to powołanie.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1458
Ta strona została przepisana.