Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1461

Ta strona została przepisana.

— Tak jest, koto mojego dom u; musimy tam zabrać towarzysza podróży.
— Do licha! odezwał się pan Jackal, gdybym był o tem wiedział, kazałbym był wziąć poczwórny powóz.
— Oh! odparł Salvator, bądź pan spokojny, nasz towarzysz nie będzie panu przeszkadzał.
— Na ulicę Macon Nr. 4, zawołał pan Jackal do stangreta.
Powóz ruszył. W kilka sekund potem zatrzymał się przed drzwiami.
Salvator wszedł. Zaledwie stąpił nogą na pierwszy stopień schodów, kiedy górna ich część błysnęła światłem. Ukazała się Fragola ze świecą w ręku, podobna do gwiazdy, którą widać z głębi studni.
— Czy to ty Salvatorze? zapytała.
— Ja, kochanko moja.
— Czy już wracasz? Nie, powrócę dopiero o ósmej z rana.
Fragola westchnęła. Salvator odgadł to westchnienie raczej, niż je usłyszał.
— Nie obawiaj się niczego, rzekł, nie ma żadnego niebezpieczeństwa.
— Weź jednak Rolanda.
— Właśnie po niego przyszedłem.
I zawołał Rolanda.
— Jak gdyby oczekiwał na to zawołanie, pies zeskoczył ze schodów i zarzucił obie łapy na ramiona pana.
— A ja? zapytała Fragola zasmucona.
— Pójdź, rzekł Salvator.
Przed chwilą porównaliśmy dziewicę tę do gwiazdy.
Gwiazda, która ślizga się po niebie i która w kilka sekund przebiega przestrzeń od jednego poziomu do drugiego nie posuwa się prędzej, niż Fragola wzdłuż poręczy schodowej. Znalazła się w objęciach młodzieńca. Uśmiech spokojny i niezachmurzone oko Salvatora uspokoiły ją.
— Więc jutro, a raczej dziś o ósmej z rana? rzekła.
— Tak, dziś o ósmej z rana.
— Idź, mój Salvatorze, powiedziała, Bóg jest z tobą. I oczyma odprowadzała młodzieńca, póki drzwi się nie zamknęły.
Salvator usiadł obok pana Jackala i zawołał:
— Biegnij za nami, Rolandzie!