— „Ta sama.
— „Weź ją pan, a odtąd nie kładź ją na stołach do gry; rozumiem dobrze, iż ją panu skradziono, ona wart jest dziesięć tysięcy franków.
— „Jakim ją pan sposobem odzyskał?
— „Zabrał ją panu jeden z moich przyjaciół: hrabia N.
— „I pan ośmieliłeś się zażądać od niego?
— „Zażądać? O! bynajmniej! Obraziłby się o taką reklamację.
— „Jakże więc pan zrobił?
— „Zrobiłem tak jak on: ukradłem mu ją.“
— Ha! ha! ha! zawołał pan Jackal.
— Czy zrozumiałeś pan tę bajkę? zapytał Salvator.
— Zrozumiałem. Pan de Valgeneuse zabrał Minę Justynowi.
— Tak, a ja zabrałem ją panu de Valgeneuse...
Pan Jackal zapchał sobie nos tabaką.
— Nic o tem nie wiedziałem, rzekł.
— Nic.
— Jakże się to stało, że pan de Valgeneuse nie przyszedł na skargę do mnie?
— Myśmy tę rzecz załatwili między sobą, kochany panie Jackal.
— Jeżeli rzecz załatwiona... odezwał się naczelnik policji.
— Jak na ten raz przynajmniej.
— To nie mówmy o niej.
— Mówmy o panu Gerardzie.
— Słucham.
— Otóż pan Gerard opuścił zamek oddawna, jak panu powiedziałem.
— Niedługo po kradzieży dokonanej przez pana Sarranti i po zniknieniu dzieci: te fakty są mi wiadome, uzasadniono je w ciągu rozpraw sądu karnego.
— A czy pan wiesz w jaki sposób znikły te dzieci?
— Nie, pan Sarranti wciąż zaprzeczał udziału swego w tej sprawie.
— Miał słuszność, bo gdy opuścił zamek Viry, dzieci żyły jeszcze i bawiły się spokojnie na tarasie.
— Tak on przynajmniej powiedział.
— Otóż ja, panie Jackal, wiem co się stało z dziećmi.
— Tak!
— Wiem.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1466
Ta strona została przepisana.