Salvator, zdający się czytać we wszystkich myślach Brezyla z równą łatwością, jak Brezyl czytał w jego myślach, zrozumiał, że stało się coś niezwykłego. Popatrzył naokoło. Wzrok jego zatrzymał się na panu Jackal, księżyc oświecał go w tej chwili.
Naczelnik policji miał na ustach dziwny uśmiech.
— Pan powiadasz, że to tu? zapytał pan Jackal.
— Tu, odparł Salvator. Potem zwracając się do psa: Szukaj, Brezylu! zawołał.
Brezyl przyłożył nos do ziemi; potem, podnosząc głowę żałośnie.
— Oh! oh! rzekł Salvator, czyżbyśmy się omylili, mój dobry Brezylu? Szukaj!... szukaj!...
Ale Brezyl potrząsnął głową, jak gdyby chciał odpowiedzieć, że daremnie szukać.
— Cóż znowu! rzekł Salvator do psa, czyżby?...
I sam uklęknąwszy, zrobił to, czego pies odmawiał, to jest rękę głęboko w ziemię zapuścił. Rzecz była tem łatwiejsza, że ziemia świeżo wyglądała naruszona.
— I cóż? zapytał pan Jackal.
— Ha! rzekł Salvator głosem ostrym, trupa uniesiono.
— O! to przykra rzecz, odezwał się pan Jackal. Do licha! do licha! Byłby to dowód... Szukaj pan dobrze...
Mimo widocznego wstrętu, z jakim Salvator dotykał tej ziemi, zanurzył on rękę po sam łokieć w dole, i podnosząc się zbladły, z czołem w pocie, z okiem w ogniu, powtórzył po raz drugi.
— Trupa uniesiono!
— Ale któżby? odezwał się pan Jackal.
— Ten kto miał interes w zatarciu śladów.
— Czy pan jesteś pewnym, że tam był trup? zapytał pan Jackal.
— Powiadam panu, że na to samo miejsce zaprowadzony przez tego psa, znalazłem szkielet małego Wiktorka, który był tam zagrzebany po utopieniu przez stryja i po wyniesieniu go z wody przez Brezyla. Nieprawdaż, Brezylu, że on tam był?
Brezyl podniósł się, oparł łapy na piersiach pana i zawył.
— Ale kiedyż on tu był? zapytał pan Jackal.
— Jeszcze onegdaj, rzekł Salvator, wydobyto go więc wczorajszej nocy.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1472
Ta strona została przepisana.