— Sławny wyżeł, panie Salvatorze! sławny wyżeł! Jeżelibyś pan chciał go kiedy pozbyć, znam kogoś, co panu dobrze zapłaci.
Pies warcząc szedł wciąż za tropem. Po dwudziestu krokach zboczył i zwrócił się na lewo.
— Pójdźmy na lewo, rzekł Salvator.
Pan Jackal dał się powodować, jak automat.
Po drugich dwudziestu krokach pies zwrócił się na prawo.
— Pójdźmy na prawo, rzekł Salvator.
Pan Jackal stosował się z równą punktualnością.
Po dziesięciu krokach pies zatrzymał się wśród gęstwiny. Salvator wszedł za nim.
— Aha! rzekł, ten kto uniósł kości dziecięcia, miał zamiar złożenia ich tu; dwa razy nawet rozkopał ziemię, ale nie uznał miejsca za dosyć pewne i poszedł w dalszą drogę nieprawdaż, Rolandzie?
Roland zawył i ruszył dalej ku kracie. Przy kracie zatrzymał się, usiłując przeleść.
— Próżno szukać dalej w parku, rzekł Salvator, trup wyszedł tędy.
— Do licha! rzekł pan Jackal, krata zamknięta a zamek wydaje się mocnym.
— O! odezwał się Salvator, znajdziemy przecież jakie kleszcze do podważenia. W najgorszym razie przeleziemy przez mur, jak poprzednio, i pójdziemy za tropem z tamtej strony.
Salvator szedł ku murowi w zamiarze przelezienia.
— Nie trzeba! odezwał się pan Jackal, zatrzymując go za połę od surduta, mam ja krótszy jeszcze sposób.
I dobywając z kieszeni pęczek wytrychów, spróbował i za trzecim otworzył.
Roland przeszedł pierwszy, i jak powiedział Salvator natychmiast odnalazł trop. Szedł wzdłuż muru prostą linią przez pola i kierował się na gościniec. Przechodząc przez pole świeżo orane, spostrzegli nawet ślady kroków.
— A co! rzekł Salvator, czy widzisz pan?
— Widzę, odparł pan Jackal, na nieszczęście te kroki nie są podpisane.
— Może znajdziemy podpis u końca.
Ale trop wszedł na wielki gościniec, szeroki siedmdzie-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1474
Ta strona została przepisana.