kochany panie Gerard, weselszego towarzysza niż ja? Niewdzięczny! Nie licząc tego, że kiedy czuwasz nad królem, ja czuwam nad tobą. Tak, miałem wyjść istotnie, ale skoro przyszedłeś zostaję... Wyjść! akurat! poświęciłbym moje najważniejsze sprawy osobiste, ażeby mieć tę radość i chwilkę z tobą porozmawiać. I cóż mi nowego powiesz, czcigodny panie Gerard?
— Niewiele co, panie.
— Tem gorzej, tem gorzej.
Pan Gerard potrząsnął głową, jakby chciał powiedzieć: „Coś spisek się nie knuje“.
— Ale przecież? zapytał pan Jackal.
— Wczoraj musiano panu przyprowadzić człowieka, którego kazałem zatrzymać przed kawiarnią Poy.
— Cóż on tam robił?
— Szerzył propagandę napoleońską.
— Opowiedz mi to, kochany panie Gerard.
— Wyobraź pan sobie...
— Nasamprzód: jak się nazywa?
— Nie wiem... Pojmujesz pan, że byłoby nieroztropnie z mej strony pytać się.
— A jego rysopis?
— Wysoki, silny, barczysty, ubrany w długi granatowy surdut zapięty pod szyję, z czerwoną wstążeczką przy guziku.
— Jaki dymisjonowany oficer?
— Tak i ja sobie powiedziałem, nadewszystko zobaczywszy kapelusz o szerokich skrzydłach zaciśnięty na głowie i rezolutnie zwieszony na ucho.
— Nieźle, panie Gerard, nieźle, jak na początkującego, wyrzekł pan Jackal, zobaczysz, że zrobimy z siebie coś... Słucham dalej.
— Wszedł do kawiarni, a ponieważ jego powierzchowność wydała mi się podejrzaną, poszedłem za nim.
— Dobrze, panie Gerard, dobrze!
— Zasiadł przy stole i kazał sobie dać filiżankę kawy, oraz karafinkę wódki, mówiąc głośno: „Ja nie mogę pić kawy inaczej tylko z glorią; ja lubię glorię!“ I patrzył koło siebie tak, jakby chciał zobaczyć, czy mu kto nie odpowie.
— I nikt mu nie odpowiedział?
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1478
Ta strona została przepisana.