— Lecz niech to pana w żadnej mierze nie niepokoi wyrzekł pan Jackal, Gibassier jest to drugi ja.
— O! panie, wyjąkał szpieg, dlaczegożeś mnie przedstawił temu człowiekowi?
— Najpierw dlatego, że dobrze jest znać się z sobą tym, którzy służą w jednej komendzie.
Następnie, głosem, którego każda sylaba wtłaczała się w głąb serca pana Gerarda:
— Przytem, dodał, czyliż nie jest rzeczą ważną, ażeby cię znał; na wypadek, gdyby cię ktoś przyaresztował, onby cię kazał puścić.
Na myśl, że mógłby być aresztowanym, Gerard opadł w wolterowskie krzesło pana Jackala. Ale pan Jackal nie był obraźliwy; pozostawił Gerarda na swoim tronie, a sam usiadł na prostem krześle naprzeciw niego.
Pan Jackal zostawił kilka sekund panu Gerard do przyjścia do siebie.
Nareszcie pan Gerard otworzył zwolna oczy.
Pan Jackal ruszył ramionami.
— Cóż chcesz, rzekł z pozorem doskonałej dobroduszności, to jeszcze na ten raz sprawa chybiona.
— Jaka sprawa? zapytał Gerard.
— Jaka? Jużci krzyża legii honorowej.
Przyznać trzeba, iż biedny Gerard już nie myślał o tem.
— No, rzekł pan Jackal, czy nie masz mi co nowego a ważniejszego do powiedzenia?
— Nic, panie, wyznaję.
— Do licha, to źle!... Kiedy tak, to ja panu natomiast powiem co cię zainteresuje.
I pan Jackal, podniósłszy okulary, utkwił oczy w swego towarzysza.
Gerard nadstawiał uważnie uszu na to, co go miało zainteresować.
Ale kot trzymał mysz pod łapą, i rozkoszował się igraniem z nią.
Pan Jackal dobył z kieszeni tabakierkę, wetknął w nią