Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1483

Ta strona została przepisana.

— Lecz niech to pana w żadnej mierze nie niepokoi wyrzekł pan Jackal, Gibassier jest to drugi ja.
— O! panie, wyjąkał szpieg, dlaczegożeś mnie przedstawił temu człowiekowi?
— Najpierw dlatego, że dobrze jest znać się z sobą tym, którzy służą w jednej komendzie.
Następnie, głosem, którego każda sylaba wtłaczała się w głąb serca pana Gerarda:
— Przytem, dodał, czyliż nie jest rzeczą ważną, ażeby cię znał; na wypadek, gdyby cię ktoś przyaresztował, onby cię kazał puścić.
Na myśl, że mógłby być aresztowanym, Gerard opadł w wolterowskie krzesło pana Jackala. Ale pan Jackal nie był obraźliwy; pozostawił Gerarda na swoim tronie, a sam usiadł na prostem krześle naprzeciw niego.

XIV.
Dobra rada.

Pan Jackal zostawił kilka sekund panu Gerard do przyjścia do siebie.
Nareszcie pan Gerard otworzył zwolna oczy.
Pan Jackal ruszył ramionami.
— Cóż chcesz, rzekł z pozorem doskonałej dobroduszności, to jeszcze na ten raz sprawa chybiona.
— Jaka sprawa? zapytał Gerard.
— Jaka? Jużci krzyża legii honorowej.
Przyznać trzeba, iż biedny Gerard już nie myślał o tem.
— No, rzekł pan Jackal, czy nie masz mi co nowego a ważniejszego do powiedzenia?
— Nic, panie, wyznaję.
— Do licha, to źle!... Kiedy tak, to ja panu natomiast powiem co cię zainteresuje.
I pan Jackal, podniósłszy okulary, utkwił oczy w swego towarzysza.
Gerard nadstawiał uważnie uszu na to, co go miało zainteresować.
Ale kot trzymał mysz pod łapą, i rozkoszował się igraniem z nią.
Pan Jackal dobył z kieszeni tabakierkę, wetknął w nią