— Poeci, pani Gerard... szkaradne to plemię, nieprawdaż, nie znam ich wcale, panie, nie przyznaję się do tego, ażebym kiedy w życiu przeczytał choć cztery wiersze.
— Otóż poeci utrzymują, że umarli czasem wychodzą z grobu. Czy wierzysz pan w to?
Gerard wybełkotał kika wyrazów niezrozumiałych i zaczął się trząść jeszcze bardziej niż przedtem.
— Ja dotąd nie wierzyłem, mówił wciąż pan Jackal, ale fakt świeżo doszły do mojej wiadomości tak mnie w tej materji zbudował, że mógłbym teraz napisać i obronić rozprawę: umarli nie wychodzą sami, ale można ich wyprowadzić.
Gerard siniał wciąż.
— Oto anegdota, oceń ją sam. Człowiek pańskiego temperamentu, charakteru, humoru, słowem filantrop, w danej chwili, boć człowiek przecież nie jest doskonałym, utopił swego synowca, a nie wiedząc co zrobić z trupem, zagrzebał go w gęstwinie ogrodowej.
Gerard jęknął i spuścił głowę.
— Sądził, że ukrył go dobrze. Ani słowa; lecz ziemia nie zawsze jest tak dyskretna, jak powiadają. Otóż niedalej jak dziś z rana, co mówię, na chwilę przed pańskim przyjściem, był tu człowiek, który powiedział do mnie te słowa: „Panie Jackal, za tydzień ma być wykonana kara śmierci na niewinnym.“ Pojmujesz, że zaprzeczyłem kochany panie Gerard, odpowiedziawszy, że nie ma już niewinnego skoro sąd uznał go winnym. Ale on zmusił mnie do milczenia, mówiąc: „Ten, który ma zginąć, jest niewinnym, a winnego ja znam.“
Gerard ukrył twarz w rękach.
— Zaprzeczyłem jak najuroczyściej, mówił dalej Jackal, ale ten człowiek powstrzymywał mnie mówiąc:
— „Czy możesz pan rozporządzać jedną nocą?
— „Mogę, odpowiedziałem.
— „Przyszłą?
— „Nie, przyszłą noc mam zajętą.
— „Więc następną?
— „Wybornie... czy to gwoli wycieczki? zapytałem na los szczęścia.
— „Właśnie.“ Pojmujesz pan, że chciałem się dowiedzieć, gdzie mnie chce wyprowadzić.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1485
Ta strona została przepisana.